Chapter 4

8.5K 412 86
                                    

Czując paraliżujący ból całego ciała zacząłem powoli się wybudzać. Nadgarstki paliły jakby ktoś kąpał je w żywym ogniu. Uchyliłem powieki lecz jedyne co widziałem to słaby zarys podłogi. Nadal wisiałem co cały czas zadawało dodatkowe cierpienie.

Błagam, niech on już przyjdzie, to boli, ja nie chcę. Nawet zwrócę się do niego z szacunkiem, tylko niech pozwoli mi odpocząć. Na moje nieszczęście nic nie zwiastowało jego nadejścia. Wisiałem tak jeszcze kilka męczących godzin zanim usłyszałem kroki za drzwiami. Następnie był szczęk zamka i skrzypienie drzwi.

Bez słowa odpiął mnie i wyniósł piwnic, a może raczej lochów. Bałem się odezwać nie wspominając nawet o spojrzeniu na niego. Trząsłem się jak galareta panicznie bojąc co będzie dalej. Ku mojemu zaskoczeniu zostałem wniesiony do najzwyklejszej sypialni i delikatnie ułożony na wygodnym materacu. Spojrzałem niepewnie na swojego Pana w nadziei na odczytanie czegoś z wyrazu jego twarzy, lecz na nic mi się to zdało.

- Leż tu, zaraz przyniosę jedzenie. - powiedział chłodno, a tak w ogóle to po co mu było napominanie o leżeniu? Jestem tak wykończony i obolały, że nawet jakby mieli mi zapłacić to bym się nie podniósł.

Po jakimś czasie wrócił z tacą, którą postawił mi na nogach. Właśnie w tym momencie przypomniałem sobie, że nic nie jadłem od kilku dni i nie patrząc nawet co znajdowało się na talerzu pochłonąłem całą zawartość najszybciej jak potrafiłem.

- Dziękuję Panie. - szepnąłem po skończeniu.

Jakie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłem lekki uśmiech na jego twarzy, a jego ręka zaczęła zbliżać się do mojej głowy. Skuliłem się cały starając uciec od jego dotyku, co oczywiście mi się nie udało i w rezultacie moje rude włosy zostały poczochrane. Nie było to coś bolesnego, raczej miłego, jednak denerwującego.

- Nie bój się mnie, jeśli będziesz posłuszny i będziesz stosował się do zasad, ja nie będę stosował kar.

- Dobrze Panie - odpowiedziałem, chyba zaczynam się przyzwyczajać do swojego jakże marnego położenia.

- Jak ci na imię?

- Kaien Panie.

Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, oczywiście jeżeli rozmową można nazwać odpowiadanie na zadane mi pytania. Mój Pan dowiedział się o mnie kilku rzeczy, jednak ja o nim nic a nic. Nadal nie wiem jak mu na imię i wolę nie pytać. Boję się, że dostanę kolejną karę, a tego na razie nie potrzebuję. Gdy pomysły chyba mu się wyczerpały opatrzył moje rany i pozwolił odpocząć. Zastanawiałem się przez jakiś czas co mu się stało. Coś dziwnego było w jego zachowaniu, jakby był innym człowiekiem. Nie denerwował się pomijając to, że nie miał powodów, nie był władczy i nawet kilka razy się uśmiechnął. Coś tu jest zdecydowanie nie tak. Muszę być czujny. Byłem tak zamyślony, że nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem. Moje sny były spokojne. Mogłem się odprężyć i uspokoić.

Wstałem w dobrym humorze. Miałem ochotę skakać radośnie z bliżej nieokreślonej przyczyny, jednak mój obecny stan mi na to nie pozwalał. Nie zmienia to faktu, że leżałem na łóżku z wielkim wyszczerzem na twarzy. Co prawda zmalał on trochę, gdy mój Pan przyszedł obejrzeć rany, ale nadal był widoczny.

- Co cię tak cieszy co? - zapytał w końcu nie rozumiejąc mojego zachowania.

- Sam nie wiem, mam dobry humor Panie. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Rozumiem, rany się już goją, za niedługo będę mógł cię przenieść do innego pomieszczenia.

No i koniec mojego dobrego nastroju. Jak był jeszcze przed chwilą, tak teraz go nie było, ulotnił się wraz z ostatnim słowem mojego Pana.

Do końca dnia już się nie uśmiechnąłem, nie rozmawiałem również z nim udając, że śpię, gdy tylko po coś wchodził. Nie miałem też ochoty na jedzenie, co niestety zostało we mnie wmuszone wieczorem pod groźbą bolesnej kary.

Przez kolejne dwa dni sytuacja się powtarzała, ja nie jadłem, a Pan wmuszał to we mnie groźbami. Moje samopoczucie ani myślało by choć odrobinkę skoczyć w górę. Całym tym zachowaniem zacząłem strasznie irytować swojego Pana. Co ja na to poradzę, że nie chcę znowu wracać do piwnic? Niestety to nie zależy ode mnie.

- O co ci chodzi co?! - wybuchnął w końcu.

- ...

- Co, nie masz języka w gębie? A może przypomnieć ci zasady?

- Nie! - krzyknąłem natychmiast. - Nie trzeba Panie... - dodałem już szeptem.

- To o co ci chodzi? - jego głos znowu był lodowaty.

- No bo.. Ja nie chcę... - wydukałem bojąc się reakcji Pana.

- Czego znowu nie chcesz? - słysząc wyraźną irytację i wzburzenie spiąłem się bojąc odpowiedzieć.

Musiałem się przemóc, inaczej mogę go zdenerwować jeszcze bardziej.

- Nie chcę.. wracać tam.. do piwnic. - wybełkotałem w końcu.

Po tych słowach nastała cisza, której się bałem. Co teraz zrobi? Uderzy mnie? Zgwałci? Oby nie.

Osłupiałem. Po prostu... wyszedł! Nic mi nie zrobił tylko wyszedł. Zaraz, nie przyszykuje mi żadnej kary prawda?

Nie przyszedł do mnie przed kolacją, to dobrze? Mam nadzieję, że tak. Oby. Dziwne jest też to jak się mną opiekuje. Przecież nie musi. Nie musi, bo teraz jestem nikim. Nie mam żadnych praw ani tym bardziej przywilejów.

- Jak się czujesz? - usłyszałem nagle, tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem jak wszedł.

- Dobrze Panie, dziękuję. - odparłem.

Nadal bałem się powrotu do piwnic, ale na razie starałem się odsunąć od siebie te myśli. Może nie będzie tak źle? Co ja plotę? Oczywiście, że będzie źle, bo jak inaczej?

- Śpij, jutro zmieniasz miejsce pobytu.

Zbladłem. Nie chcę. Musiał mi to mówić? Nie mógł oszczędzić mi tej wiedzy? Przeżyłbym bez tego.

Trudno jest kochać będąc ranionymWhere stories live. Discover now