26.

25.4K 1K 31
                                    

- Dzień dobry? - powiedziałam ze zwątpieniem, przyglądając się obcemu mężczyźnie.
- Dzień dobry. Nazywam się Simon Davies i przychodzę z Ambasady. Pani Styles?
- Tak. - odparłam zdławionym głosem.
Na szczęście tuż obok mnie stanął Harry, przy którym poczułam się pewniej.
- W czym mogę panu pomóc? - odezwał się rozdrażniony, chyba jeszcze po naszej niezbyt miłej wymianie zdań.
- Przyszedłem porozmawiać o pańskim ubieganiu się o zieloną kartę. - wyjaśnił i widziałam, że również był nieco zaskoczony.
- W takim razie zapraszam. - wskazał mu dłonią na kanapę w salonie, aby się do niej pokierował.
Urzędnik rozglądał się uważnie po mieszkaniu i zajął miejsce na kanapie. Rozłożył na stoliku swoją aktówkę i wyjął z niej kilka papierów. Byłam naprawdę zdenerwowana i przerażona. Spojrzałam na Harrego, szukając jakiegoś wyjaśnienia, ale sam nie wiedział czego się spodziewać.
Usiedliśmy również na kanapie i czekaliśmy na rozwój sytuacji.
- Przebywa pan teraz na terenie Stanów dzięki wizie narzeczeńskiej. Zapewniam, że otrzymanie zielonej karty jest trochę bardziej skomplikowane, tym bardziej, że wasze małżeństwo jest świeże i można by dopatrywać się w nim oszustwa federalnego. - mówił tak formalnym głosem, że serce podeszło mi do gardła.
Przestępstwo federalne. O mój Boże, wcześniej tak na to nie patrzyłam.
- Oczywiście, rozumiemy, że tak to właśnie może wyglądać. - odparł spokojnym tonem Harry.
Zazdrościłam mu tego opanowania w każdej sytuacji. Urzędnik tylko się uśmiechnął, nie przekazując tym jednak żadnej sympatii. Był tu tylko w służbowym celu, a takie rozmowy pewnie były dla niego codziennością.
- Mieszkacie tutaj razem? - zapytał dociekliwie, uważnie obserwując każdego z nas.
- Tak. - odparłam pewnie, albo może zbyt pewnie, jak dla niego.
To było naprawdę stresujące.
- Ale wciąż jest pani zameldowana w mieszkaniu na Carroll Street. - zauważył chytrze.
- Florence nie miała zbyt dużo czasu na załatwienie tego w ostatnim czasie. - postanowił wtrącić się w to brunet. - Zaraz po ślubie udaliśmy się na Hawaje, aby spędzić razem trochę czasu, a teraz właśnie wróciliśmy z Anglii, gdzie odwiedzaliśmy moich rodziców. - wyjaśnił wszystko, a mężczyzna wydawał się notować to wszystko we własnej głowie.
- Mhm.. - przytaknął. - Rozumiem. Jak wygląda sytuacja u was w pracy? Czy któryś z pracowników mógłby potwierdzić wasz związek?
- Nie ujawniliśmy się w pracy. - Harry miał mocno zaciśniętą szczękę, po czym mogłam wywnioskować, że dociekliwa pytania konsula nie były mu na rękę.
- Z jakiego powodu? - w oczach mężczyzny rozbłysło zaciekawienie.
- Nie chcieliśmy wywoływać skandalu. Jestem naczelnym Florence i nie chciałem, żeby inni pracownicy mogli dokuczać jej przez nasz związek.
Przysłuchiwałam się tylko tej wymianie zdań, bojąc się sama odezwać, aby nie powiedzieć jakiejś głupoty. Bawiłam się swoimi palcami, starając się ukoić swoje zdenerwowanie.
- Więc, jak długo to trwa?
- Jedenaście miesięcy. - odezwałam się w końcu, stwierdzając, że to kobiety są bardziej pamiętliwe jeśli chodzi o wszelkie daty.
Harry spojrzał na mnie spokojnie, przysunął się bliżej i oplótł mnie ramieniem.
- Przed kim jeszcze zatailiście swój związek? - dopytał mężczyzna, nie odrywając od nas swojego wzroku, pod którym nie czułam się zbyt komfortowo.
Bałam się, że mógłby mnie przejrzeć i dokładnie wyczytać z mojej twarzy całą prawdę.
- Nie poinformowaliśmy jeszcze rodziców Florence.
Zdziwiłam się, że Harry wyznał to urzędnikowi. Ja nie miałabym odwagi, ponieważ wydawało mi się to zbyt podejrzane.
- Oh. - mruknął zaintrygowany. - Wyjaśnijcie to proszę.
- Nie widuję się zbyt często z rodzicami. Co jakiś czas rozmawiam z nimi przez telefon. Oczywiście wspomniałam im, że z kimś się spotykam, ale chyba nikt nie brał tego na poważnie. Myślę, że zrobimy im wielką niespodziankę, kiedy się do nich wybierzemy. - przybrałam na usta uśmiech, jakbym była podekscytowana tą myślą.
- Więc zatajanie przed rodzicami małżeństwa nie jest dla ciebie niczym wielkim?
- Właściwie w mojej rodzinie ślub nie jest wielką sprawą. Mama na pewno się ucieszy, kiedy dowie się, że mam męża.
- Ciekawe. - odparł przeciągając głoski.
Popatrzyliśmy na siebie z Harrym, nie bardzo wiedząc co o tym myśleć. Facet wydawał się nie wierzyć nam w to wszystko, bo był bardzo cyniczny. Miałam nadzieję, że nie powie nam zaraz, że nie mamy na co liczyć.
- Dobrze, na razie to tyle z mojej strony. - westchnął i zaczął zbierać swoje rzeczy. - Tutaj macie listę wszystkich potrzebnych dokumentów, które musicie dostarczyć do ambasady. - podsunął zadrukowaną kartkę w naszą stronę. - Chciałbym też zobaczyć się z wami na jeszcze jednym wywiadzie, który przeprowadzę osobno z każdym z was. W tym celu zapraszam was do Konsulatu za dwa tygodnie. Dokładną datę wyślemy do was pocztą.
- Oczywiście. - przytaknął Harry i odprowadził urzędnika do drzwi.
Podali sobie ręce, a potem mężczyzna opuścił mieszkanie.
Patrzyłam na chłopaka zdumiona tym co właśnie się wydarzyło. Nie spodziewałam się tej wizyty w ogóle. Nigdy nie interesowałam się w takich sprawach i nie miałam pojęcia, jak dokładnie przebiega proces ubiegania się o zieloną kartę.
Harry również wydawał się być wytrącony z równowagi. Ciągnął za swoje włosy kręcąc się po pokoju. W pewnym momencie z jego ust wydobył się okrzyk złości, a jego pięść trafiła o ścianę. Przestraszyłam się tego wybuchu i podskoczyłam w miejscu.
- Jak mogłem być taki głupi i tego nie przewidzieć? - zadał pytanie, jednak nie byłam pewna czy kierował je do mnie czy raczej przeprowadzał rozmowę z samym sobą.
Postanowiłam jednak się nie odzywać. Tym bardziej, że nie zapomniałam o naszej wcześniejszej potyczce. Sprawa Konsulatu należała do niego, ja miałam tylko dać mu małżeństwo. Wypuściłam z ust całe powietrze, które zbierałam w sobie podczas rozmowy z urzędnikiem i poczułam się odrobinę lepiej. Podeszłam do drzwi, aby w końcu opuścić to mieszkanie, jednak zatrzymał mnie zdenerwowany głos Harrego.
- Gdzie się do cholery wybierasz? - spytał i w jednym momencie znalazł się tuż obok mnie.
- Do domu. - odparłam krótko i twardo.
Chłopak popatrzył na mnie z niedowierzaniem malującym się na jego twarzy i roześmiał się, jakbym właśnie powiedziała najbardziej niedorzeczną rzecz. Kręcił głową na boki, a palcem wskazującym skierował za siebie, jakby chciał pokazać mi pokój.
- To jest teraz twój dom, Florence. - powiedział. - Nie rozumiesz tego?
- Nie. - pokręciłam głową. - Nie rozumiem.
- Musisz tu zamieszkać. Od teraz. - wyjaśnił, ale dla mnie było to kompletnie niejasne. - Inaczej to nie przejdzie.
- Nie zamieszkam w twoim domu. - prychnęłam, wystawiając jego cierpliwość na próbę.
- Owszem, zrobisz to. Wymeldujesz się ze swojego mieszkania i przeniesiesz swoje rzeczy tutaj. - mówił to z takim przekonaniem, jakby właśnie ułożył ten plan w swojej głowie.
- Chyba sobie żartujesz! - wkurzyłam się na poważnie.
- Chciałbym sobie pożartować, ale w tym momencie nie widzę ku temu żadnych powodów! - tym razem to on uniósł swój głos, a ja zrozumiałam, że sytuacja jest poważniejsza niż mi się wydawało.
- Więc uważasz, że porzucę swoje dotychczasowe życie dla ciebie? - spytałam go ironicznie.
- W tym momencie nie masz wyboru.
- Oczywiście, że mam wybór. Mogę wrócić do swojego mieszkania i zapomnieć o tym całym bałaganie, w który mnie wpakowałeś. Czy ty słyszałeś, jak on to nazwał? - byłam roztrzęsiona w tym momencie. - Oszustwo federalne! To jest to co dla ciebie robię!
- Sama się na to zgodziłaś. - wytknął mi.
- Tak, a teraz pójdę i wszystko odkręcę. Powiem im, że mnie szantażowałeś, a ciebie deportują z daleka ode mnie i wreszcie będę miała święty spokój! To jest właśnie to co powinnam zrobić! - krzyczałam, wymachując swoimi rękoma.
Harry chyba nie spodziewał się takiego wybuchu z mojej strony, bo wpatrywał się we mnie oniemiały. Ja z kolei próbowałam się uspokoić. Miałam rację, powinnam była to wszystko odkręcić i wrócić do swojego normalnego życia. Właśnie tak powinnam postąpić, a zamiast tego stałam w tym mieszkaniu i nie mogłam ruszyć się z miejsca.
- Florence. - odezwał się już o wiele spokojniejszym głosem.
Chciało mi się śmiać, bo chyba właśnie dotarło do niego, że to ode mnie zależała teraz jego przyszłość. A jeszcze bardziej czułam się usatysfakcjonowana, kiedy w pełni dotarło to do mnie. Harry wydawał się kontrolować całą tą sytuację, ale tak naprawdę to ode mnie zależało więcej.
- Muszę odetchnąć. - zatrzymałam go wyciągnięciem dłoni, kiedy zauważyłam, że stawia kroki w moją stronę.
Odwróciłam się i wyszłam z mieszkania. Już na korytarzu poczułam ulgę. Obecność Harrego była przytłaczająca. Musiałam zastanowić się nad tym co chciałam zrobić. Miałam teraz świadomość tego, że mogłam się z tego bajzlu wydostać. Wystarczyłoby, że poszłabym do ambasady i wyjaśniła sytuację.
Z drugiej strony, kiedy pomyślałam o tym, że Harry zostałby deportowany bez możliwości powrotu do Ameryki, poczułam dziwne ukłucie w sercu. Poznałam go trochę bardziej i miałam okazję przyjrzeć się jemu życiu w domu rodzinnym, gdzie naprawdę nie czuł się tak dobrze, jak w Nowym Jorku. Gdybym się teraz od niego odwróciła, zrujnowałabym wszystko co tutaj dotychczas dla siebie zbudował. Nie byłam pewna, czy byłabym do tego zdolna. W jakiejś części zależało mi na nim i nie mogłam tego już przed sobą ukrywać. Z kolei on wydawał się być na to kompletnie ślepy i nic to dla niego nie znaczyło. Dlaczego, więc miałabym użalać się nad jego losem i nie zatroszczyć się o swój własny? Harry nie zasługiwał na tak duże poświęcenie z mojej strony i sam był tego świadomy, bo jego mina, kiedy wychodziłam z mieszkania ukazywała tylko strach i zwątpienie.

Wyjdź za mnie I HSWhere stories live. Discover now