prolog

31.1K 2.9K 2.6K
                                    

Wszystko zaczęło się od tego, że po szkole rozeszła się plotka o rzekomej ustawce dwóch pierwszoklasistów. Adama zapewne taka sprawa w żadnym stopniu by nie interesowała, jednak prowokatorem całej sytuacji miał być chłopak, którego nazwisko zbyt często podnosiło mu ciśnienie w ciągu ostatnich trzech miesięcy.

Juliusz Słowacki. Narcyz, palacz i posiadacz najpiękniejszego, a zarazem najbardziej bezpardonowego spojrzenia na tej planecie. Z jednej strony, w wielu sytuacjach chciał go zamordować, z drugiej, myślał o jego oczach na tyle intensywnie, że przyćmiewało to lekko mentalną wierność Celinie (i całej żeńskiej populacji).
Nie miał więc zamiaru zastanawiać się, gdzie nastąpi finisz całej akcji – w domu, przy próbach zneutralizowania skutków młodzieńczej porywczości, czy na intensywnej terapii. Dlatego też, zamiast po lekcjach zostać chwilę u ciotki-bibliotekarki, co było jego zwyczajem, wręcz wybiegł ze szkoły, trzymając pod pachą płaszcz i niedopiętą torbę.

Wiedział doskonale, że wszelkie sprawy związane poza szkołą były najczęściej rozwiązywane w parku niedaleko dworca autobusowego, toteż właśnie tam się skierował.

Cholerne dzieciaki, myślał.

Dotarł na miejsce po jakichś dziesięciu minutach. Krąg pierwszaków ekscytujących się wydarzeniem wzbudził w nim całkowite zwątpienie we współczesny świat.

Rzucił swoje rzeczy na beton alejki, po czym wparował między towarzystwo. Przepchał się przez krąg, by chwilę później znaleźć się w jego środku.

– Co tu się dzieje? – syknął, na co zrobiło się ciszej. Stwierdził w duchu, że popularność i powszechny szacunek w licealnej społeczności mają więcej plusów aniżeli minusów.

Słowacki leżał na ziemi. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał tragicznie, jednak, jak się Adam spodziewał, definitywnie przegrał starcie.

– Ile wy macie lat? – zadał pytanie, nie oczekując odpowiedzi. – Wystarczy telefon przypadkowego przechodnia do straży miejskiej, a wszyscy lecicie na przesłuchanie. I na co wam to? W miejskiej z nudów o was napiszą, dyrektorka dostanie apopleksji...

Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Nic nie działało na bandę nastolatków tak odpychająco, jak kazania starszych i Mickiewicz sam doskonale o tym wiedział.
Spojrzał na oprawcę Juliusza, który postanowił się oddalić.

– Hola, kolego – zawołał za nim. – Możemy porozmawiać?

W odpowiedzi otrzymał kilka przekleństw.

Adam pokręcił głową z niedowierzaniem. Tacy ludzie niszczyli poziom szkoły. W jego klasie, ba, może nawet roczniku, byłoby nie do pomyślenia, bawić się w bójki w pobliżu szkoły.

Kucnął przed Juliuszem, który trzymał się za brzuch.

– Boli?

– Nie, łaskocze – odparł Słowacki sarkastycznie.

Drugoklasista wzruszył ramionami.

– Łaskotki są smutnym dowodem na to, że jednak potrzebujemy bliskich. Ty chyba również ich potrzebujesz – wyciągnął ku chłopakowi dłoń, na co ten zarumienił się, a jego wyraz twarzy momentalnie się zmieszał.

Chwycił rękę Mickiewicza, a ten pomógł mu wstać. Juliusz niepewnie utrzymywał się w pozycji stojącej, toteż Adam wziął go pod ramię.

– Jestem cały brudny – zauważył Słowacki, spoglądając na plamy błota na kurtce.

– I chwała niebiosom – mruknął – że nie tłukliście się na betonie.

Schylił się, następnie pozgarniał rzeczy swoje i Juliusza, po czym zaczął go prowadzić ku końcowi alejki.

Idealizm dla biednych || polski romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz