to nie powinno się wydarzyć

10.2K 1.3K 1.1K
                                    

– Myślałem, że przyjdzie więcej osób.

Aula szkolna, gdzie społeczność licealna zbierała się, by oglądać efekty pracy kółka teatralnego wbrew słowom Adama nie świeciła pustkami. Wśród widowni znajdowało się mnóstwo osób z klas pierwszych, których Mickiewicz nie znał – stąd wzięło się jego mylne wrażenie. Dziwił go fakt, że Juliusz, Fryderyk i Zygmunt nie przyszli. Coraz częściej oznajmiał swojej dziewczynie, że na studiach każe wszystkim osobom nadającym się na potencjalnych przyjaciół zrobić test osobowości. Aspołeczne towarzystwo było ciężkie do zniesienia, toteż wolał go uniknąć, póki miał okazję.

– Nie przesadzaj, prawie wszystkie miejsca są zajęte – odpowiedziała mu Celina.

Dzielnie znosiła jego narzekania (dowiedział się wcześniej, że Fredro maczał palce przy interpretacji sztuki) wiedząc, że wszystkie osoby, na których brak tak wielce go irytował, kończą przygotowywanie imprezy. Sama również chciała pomóc, jednak to jej przypadła rola zabrania go w miejsce imprezy–niespodzianki. Pech chciał, że wcześniej musiało odbywać się przedstawienie i wielu opuściło je dla dobra sprawy. Szymanowska nie wiedziała, jak im dziękować. Chciała, by te urodziny były niezapomniane i czuła, że z pomocą znajomych wszystko pójdzie jak po maśle.

Światło w auli zostało zgaszone. Ciemność, mająca za zadanie stworzenie atmosfery tajemniczości idealnie wywiązała się ze swojej roli. Po kilkunastu sekundach kurtyna została odsunięta, a lekkie światło padło na miejsce, gdzie stał aktor.

– Stawiam paczkę szlugów, że w ciągu dziesięciu minut ktoś się pomyli. – Adam spojrzał w prawą stronę i ujrzał przewodniczącego szkoły, uśmiechającego się kpiąco.

– Przecież wiesz, że nie palę – szepnął Mickiewicz.

– Dlatego zakładam się akurat o to.

– Cholera by cię, Towiański.

Przewodniczący przymrużył lekko oczy. Był najwyraźniej skory do cynicznej odpowiedzi, jednak nim do niej doszło, jakaś dziewczyna szepnęła do nich, by byli cicho.

***

Zygmunt z dumą spojrzał na efekt swojej bardzo ciężkiej pracy. Salon był gotowy na przyjęcie gości, którzy wkrótce mieli przybyć. Wśród nich miała znaleźć się Eliza, którą zaprosił z dwóch skrajnych powodów. Polubił tę dziewczynę ogromnie i stwierdził, że będzie potrzebował przy sobie kogoś o trzeźwym (w tym przypadku dosłownie) umyśle, mogącym pomóc kontrolować całe towarzystwo. Jednocześnie, informując ojca o urządzeniu imprezy podczas jego kilkudniowej nieobecności w domu musiał mieć argument, który przekona go do wyrażenia zgody. Eliza była jego asem w rękawie. Czasem czuł z tego powodu wyrzuty sumienia. Równocześnie wiedział, że gdyby Branicka poznała jego zamiary, nie byłaby zła; doskonale rozumiała sytuację.

– Schowałeś wszystkie przedmioty, które mogłyby się zniszczyć? – zagaił do Juliusza, widząc jak wchodzi do salonu.

– Idąc tą logiką, musielibyśmy urządzić imprezę w piwnicy – odparł Słowacki. – Twój ojciec to fanatyk wszystkiego, co stare i sprawiające wrażenie mogącego rozpaść się od dotyku.

Zygmunt westchnął.

– Chciałbym zaprzeczyć.

– Obklejcie cały salon folią bąbelkową. – Obaj spojrzeli na kanapę, gdzie siedział Fryderyk. Teoretycznie miał pomagać, jednakże dotychczas jedynie rzucał kąśliwe uwagi, spowodowane długotrwałym przygnębieniem. Nikt nie wiedział, skąd to przygnębienie się wzięło, i nikt nie zamierzał naciskać na Chopina, by poznać prawdę (mógł zrobić to Mickiewicz, jednak jego altruizm był ograniczony do Celiny, okazyjnie Juliusza).

Idealizm dla biednych || polski romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz