wesołe piosenki

7.5K 1.2K 741
                                    

Zygmunt skrzywił się z niesmakiem. Kilkanaście metrów od niego zdarzył się wypadek. Tłum gapiów, nieskutecznie spławiany przez jednego z ratowników, uniemożliwiał mu dokładne obserwowanie całej sytuacji. Może to i dobrze, pomyślał, po czym przyspieszył kroku.

Delfina zadzwoniła do niego godzinę temu. Poprosiła o rozmowę w kawiarni, znajdującej się w pobliżu jej mieszkania. Krasiński nie miał pojęcia, po co mieliby się spotkać. Przecież był sylwester – jeśli Delfina zamierzała poruszać jakikolwiek trudny temat, nie zrobiłaby tego w dzień, gdy oboje musieli zgrywać bardziej uradowanych niż zazwyczaj. A przynajmniej Zygmunt musiał. Ojciec uparł się, że zaprosi do domu Branickich.

Wsiadł do tramwaju; miejsce, do którego zmierzał nie znajdowało się wprawdzie daleko, ale temperatury panujące od kilku dni odbierały mu chęć do poruszania się pieszo. Musiał znieść kilkanaście minut wśród przeklinającej młodzieży i narzekających staruszek. Postanowił nie zwracać na to większej uwagi – przynajmniej było mu ciepło.

Ponownie znalazłszy się w objęciach chłodnego wiatru, przeszedł kilkaset metrów, aż wreszcie dotarł na miejsce. Otworzył drzwi, czując falę gorąca i zapach czekolady. Stwierdził, że na miejscu Delfiny przychodziłby tu codziennie (z negatywnymi skutkami dla zdrowia i wagi).

Rozejrzał się dokładnie; dostrzegł ukochaną na końcu pomieszczenia. Siedziała przy stoliku dla dwóch osób, powoli mieszając łyżeczką w niedużej filiżance. Zygmunt uśmiechnął się pod nosem – uwielbiał patrzeć na Delfinę, gdy ta była zamyślona. Ileż kartkówek celowo oblał, by móc na poprawach z bliska oglądać jej twarz!

Podszedł do stolika i bez słowa zasiadł naprzeciw niej. Kobieta szerzej otworzyła oczy, po czym niemalże natychmiast je przymrużyła.

– Przyjemnie tu – powiedział Zygmunt, ponownie się rozglądając.

Kiwnęła głową. Krasiński zrozumiał, że kobieta zbiera się w sobie, by coś powiedzieć. Postanowił milczeć, póki sama nie podejmie tematu.

– Posłuchaj – rzekła z definitywnym trudem – to wszystko nie powinno się wydarzyć.

Zygmunt poczuł, że robi się mu słabo. Mimowolnie wziął głęboki wdech. Miał już zapytać, co chce przez to powiedzieć, ale Delfina była szybsza.

– Zmieni dla mnie pracę. Koniec z delegacjami. Postanowiliśmy zacząć od nowa.

Miał wrażenie, że ktoś wyrwał mu serce z piersi.

– Pozbywasz się mnie?! – warknął nieco za głośno. Skarcił się za to w duchu nie ze względu na zwrócenie uwagi ludzi wokół, a przez fakt, że przecież nigdy nie powinien mieć o to wyrzutów. Ten romans nie miał zobowiązań; zaangażował się w niego za mocno. Stworzył uczucie z desperacji tej kobiety i raczył nim duszę, kiedy tylko mógł. Dobrze wiedział, na co się pisze, a mimo to postąpił wbrew swym postanowieniom.

Delfina pokręciła głową.

– Wiesz, że to nie tak.

Powoli wstał, chowając drżące dłonie do kieszeni. Musiał zachować spokój. Przecież nie był dzieckiem.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.

Nie popatrzył na nią, gdyż wiedział, że z jej ust nie usłyszy żadnych słów. Ruszył ku wyjściu, starając się zachować kamienną twarz.

***

Fryderyk odłożył książkę, usłyszawszy dzwonek telefonu. Modlił się, by nie był to nikt z jego znajomych – zdecydowanie nie miał ochoty na kolejną libację. Chciał zapaść się pod ziemię, gdy na kompletnym kacu musiał tłumaczyć się Lisztowi z tej alkoholowej pogadanki o pierwszej w nocy. Ferenc, jak to on, okazał mu miłosierdzie i skwitował to wszystko śmiechem. Stwierdził, że musi nauczyć się polskiego.

Idealizm dla biednych || polski romantyzm AUWhere stories live. Discover now