ostatni uśmiech

7.3K 1.1K 653
                                    

Choćbym był najmądrzejszym z psychoanalityków, nigdy nie pojmę umysłów tych popaprańców – do takiego wniosku doszedł Juliusz, ujrzawszy swych przyjaciół pierwszego dnia po feriach. Zarówno Zygmunt, jak i Fryderyk wyglądali jakby ledwie powrócili z raju i jeszcze nie pojęli, że znajdują się na ziemskim padole. Krasiński wprawdzie zachowywał w swej radości pewien dystans, intrygującą otoczkę tajemniczości, Chopin zaś nie krył się z niczym. Oznajmił Słowackiemu, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i nic ani nikt go tegoż szczęścia nie zdoła pozbawić. Juliusz postanowił spędzić więc większość przerw z Norwidem – jego sposób bycia nie uległ nawet najmniejszej zmianie. Emanował nihilizmem jak zwykle. Będąc w kiepskim nastroju dobrze było przebywać z człowiekiem, który traktował wszystko identycznie, to jest bez większego zaangażowania. Mógł rzucić czasem, że życie w ostatnich dniach dało mu po twarzy, a Cyprian nie zalewał go standardowymi pytaniami z „co się stało?" na czele.

A stało się, i to całkiem sporo. Matka wylądowała w szpitalu, ojczym niemalże załamał się psychicznie. On zaś w tym wszystkim był niepojęcie spokojny. Z początku, rzecz jasna, był kłębkiem nerwów niczym August, jednak szybko zaufał zapewnieniom lekarzy („To tylko omdlenie spowodowane przemęczeniem, zatrzymamy panią Słowacką na obserwacji. Niech się pan uspokoi..."). Oczywiście, pomyślał Juliusz, August nie byłby sobą, gdyby choć raz posłuchał, co się do niego mówi. Równocześnie doznał małego szoku – podejrzewał, że jako lekarz, ojczym pojmie, iż spokój jest w takiej chwili najważniejszy (nawet on sam był tego doskonale świadom!). Tymczasem Becu zachowywał się jakby opuściła go wszelaka wytrzymałość psychiczna. Patrząc na to Juliusz stwierdził, że związek matki, który potępiał niemal od początku jego istnienia, ukazywał ogromne przywiązanie. Marzył, by móc kiedykolwiek czuć tak wzniosłą i odwzajemnioną emocję.

Cała ta skrajność, na którą składała się sytuacja w domu oraz zachowanie znajomych z czasem zaczęła go męczyć. Pod koniec tygodnia praktycznie nigdzie się nie ruszał bez Norwida – ten człowiek miał jakąś niezwykłą moc niwelowania przesadnej radości w promieniu kilometra. Juliusz cieszył się wprawdzie ze szczęścia przyjaciół (nadal nie miał pojęcia, skąd się wzięło), jednakże wreszcie spojrzał prawdzie w oczy – ten duchowy dobrobyt coraz bardziej działał mu na nerwy.

Do Adama nie odzywał się wcale. Momentami korciło go, by przypomnieć byłemu przyjacielowi o złożonej obietnicy, aczkolwiek szybko wychwycił, że Mickiewicz jest w pełni świadom nadchodzącej chwili wyznania prawdy. Mógł spokojnie powiedzieć, że z każdym dniem przeistaczał się w istną personifikację siedmiu nieszczęść.

Czuł w duchu pewien dysonans – nie współczuł oczywiście Adamowi, bo ten sam sprowadził na siebie to przekleństwo. Po prostu przestał czerpać z tego jakąkolwiek satysfakcję, ba – zaczął się nią brzydzić. Kto wie, co stanie się z Mickiewiczem: sam, zlinczowany przez towarzystwo, bez jakiegokolwiek wsparcia może zupełnie się stoczyć. Znów niezgodność; równie dobrze może się tym wcale nie przejąć, pomyślał Juliusz, jednak szybko stwierdził, że to bez sensu. Tak bardzo broniłby się tylko po to, by wyjść z całej sytuacji z twarzą? Może jednak zależało mu na tym związku?

W piątkowy wieczór, w przeddzień półmetka, na który jego znajomi się wybierali, wszczęła się dyskusja na starej konwersacji. Odkąd Mickiewicz, wielce czymś zirytowany, postanowił wyjść, rzadko tam pisali. Ostatecznie postanowili, że trzeba to zmienić, dodali Norwida, a rozmowy o wszystkim i o niczym zostały wznowione.

Dante: Mówiłem wam już, że zmieniam szkołę?

Szopen: Chwila moment, co?!

NieMówDoMnieJulek: Nie zrobiłbyś nam tego.

Dante: Wybrałem szkołę, do której mam bliżej.

ZgonPoezji: Jak na rozsądnego człowieka, zastanowiłeś się nad tym aspektem stosunkowo późno, nie sądzisz?

Idealizm dla biednych || polski romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz