○ 12 ○

5.7K 309 42
                                    

Zgodnie ze słowami Jasper'a, udaliśmy się pod prysznic, by później udać się na stołówkę. Po zakończeniu i tej czynności, rozpoczęliśmy pracę na bieżni. 

Zaczęliśmy razem. Mój towarzysz dzielnie utrzymywał moje tempo, jednak po godzinie zrezygnował. 

Tak oto biegam już drugą godzinę, jednak cały czas gryzie mnie myśl, że powinnam już zlikwidować Cooper'a. Z westchnieniem schodzę z bieżni i po raz trzeci tego dnia kieruję się pod prysznic. Przebieram się szybko w strój bojowy, po czym kieruję swoje kroki do zbrojowni. Tradycyjnie za kabury wsadzam trzy pistolety, naboje, za cholewkami butów znajdują się naostrzone sztylety. Po chwili namysłu, postanawiam wziąć snajperkę. Z szafki wyciąga tę samą, czarną bluzę, którą zakładam. 

Z całym arsenałem przemierzam korytarze w stronę bawialni. Czerwone, niezmienne ściany, ciemne panele, rząd kanap po lewej stronie, plazma wisząc na ścianie po prawej i stoły naprzeciwko drzwi.

— Siemka. Macie może dalej ten futerał? Czy może Chuck już go skonfiskował — oznajmiam, opierając się o framugę.

— Nie, ale miał taki zamiar — odpowiada mi znany głos. Bill.

— Gdzie jest?

— Tutaj — mówi sięgając za kanapę, na której siedział i podając mi wspomnianą wcześniej rzecz.

— Dzięki — mruknęłam. Już miałam wychodzić, kiedy zatrzymał mnie jego aksamitny głos.

— Dalej polujesz?

— Tak, ale mam zamiar to skończyć.

— Wpadnij do nas jak już będziesz miała więcej czasu — odpowiada, poprawiając przeciwsłoneczne okulary.

— Oczywiście, jeszcze raz dzięki — odpowiedziałam, zamykając za sobą drewnianą powłokę. Odetchnęłam głęboko.

Następnym przystankiem, był hangar, gdzie od razu się skierowałam. Był on już praktycznie naprawiony. Wiedziałam jednak, że niedługo będziemy musieli się przenieść. Tarcza ani nikt inny nie może znać naszej lokalizacji. Po wspięciu się na trzecie piętro, podeszłam do najbardziej oddalonego komputera. Loguję się na konto jakiegoś agenta, po czym przeglądam niedawno wydane rozkazy. 

Są one jednak mało istotne, toteż wyszukuję mojej pluskwy, którą przypięłam do karku Thomson'a Hamley'a. Nawet jeśli już się o niej dowiedział, nie było najmniejszych szans, aby sam ją wyciągnął. Nie mógł do nikogo pójść, ponieważ od razu wyszłoby na jaw, że jest zdrajcą. Wyszukałam jego telefon, do którego wysłałam wiadomość, aby wysłał mi plan dnia Victor'a.Nie musiałam długo czekać, aby dostać wiadomość. Była godzina czternasta, czyli o tej godzinie powinien być na obiedzie w restauracji. Czyli śmierć w wielkim stylu.

" Jak duża obstawa?"
Wysłałam wiadomość.
" Dwóch przy drzwiach i po jednym przy każdym oknie. Co najmniej dwudziestu dobrze przeszkolonych agentów"
" Tak dobrych jak ty?"
Wysłałam, uśmiechając się ironicznie.
" Jestem najlepszy ''
Parsknęłam śmiechem.
" Niech cię tam nie będzie, regularnie wysyłaj mi plany Tarczy "

Po wysłaniu tej wiadomości, szybko odłączyłam się od komputera i zatarłam wszystkie ślady, które mogłyby świadczyć o mojej obecności.

Snajperkę schowałam do pokrowca, po czym ruszyłam w stronę windy, wiążąc włosy czarną gumką.Jadąc windą w górę, dopięłam ciaśniej wszystkie paski, szlufki i inne pierdoły, zaciskając je, by jak najbardziej opinały moje ciało. Nie mogłam pozwolić sobie na żaden błąd. Wiedziałam, że Tarcza zdaje sobie sprawę o nowym nabytku Hydry, którym jestem ja. 

Co prawda nie pokazałam im wszystkiego na co mnie stać, jednak i tak powinna zapalić im się ostrzegawcza lampka.Znajdując się na powierzchni, ruszyłam w stronę czarnego mercedesa. Szybko wsiadłam za kierownicę, futerał rzucając na tylne siedzenie i ruszyłam w stronę lotniska. Półgodziny później już siedziałam za sterami helikoptera, lecąc w stronę Ameryki Północnej.


❉❉❉


Po wielu, wielu godzinach lotu, zgodnie ze wskazówkami GPS'u, dotarłam na obrzeża Long Island. Mieściła się tutaj kolejna baza Hydry, gdzie prawdopodobnie się przeniesiemy. Zmęczona, spocona i w bardzo złym humorze, wysiadłam po wylądowaniu na dobrze ukrytym lotnisku. Przeciągnęłam się, po czym zaczęłam skanować wzrokiem, tłum agentów wylewający się zza metalowych drzwi prowadzących do bazy.

Natrafiłam wzrokiem na wysokiego, szczupłego mężczyznę w podeszłym wieku. Głośnym, szorstkim tonem wydawał polecenia, a na jego szyi raz za razem pojawiała się ogromna żyła. Powolnym krokiem zaczęłam zbliżać się do mężczyzny. Miał ciemne włosy, które gdzieniegdzie zaczęły prześwitywać siwizną. Szare, bystre i pełne wigoru oczy, uważnie przyglądały się otaczającym go osobom, a pełen nagany wzrok skutecznie motywował do pracy.

Już go lubię.

— Obiekt siódmy, Zimowy Żołnierz, Cień. Zgłaszam się na służbę — oznajmiłam wypranym z emocji głosem, stając prosto jak struna przed mężczyzną, salutując mu.

Przez chwilę przyglądał mi się, zanim w końcu postanowił cokolwiek odpowiedzieć.

— Witamy na pokładzie, żołnierzu. Zostałem poinformowany co do twojej misji. Masz wolną rękę. Zaczynasz jutro i kończysz jutro. Zrozumiano? — spytał z powagą wymalowaną na twarzy.

— Oczywiście, sir — odparłam, odważnie patrząc mu w oczy.

— Jestem Dave i tak masz się do mnie zwracać, Danny odprowadzi cię do pokoju.

Skinęłam na pożegnanie głową, po czym ruszyłam plątaniną korytarzy za dość niskim, lecz dość dobrze zbudowanym blondynem o ciemnych oczach.

Po pięciu minutach stanęliśmy przed zwykłymi drewnianymi drzwiami, co nie powiem, lekko mnie zaskoczyło. Nie dałam tego po sobie poznać. Po chwili stałam w przestronnym pokoju. Ściany były jasnokremowe, natomiast podłoga wyłożona była hebanowymi panelami. Dwuosobowe łóżko stało przy lewej ścianie, po dwóch jego stronach stały stoliczki do kawy, natomiast po prawej stronie stała szafa z lustrem na całej powierzchni, co powiększało pokój. Naprzeciwko mnie znajdowało się panoramiczne okno z widokiem na miasto, oddalone dziesiątki kilometrów stąd.
Pod oknem stało ciemne biurko z czarnym krzesłem, obok mebli stała kanapa z czarnej skóry, natomiast nad nią, w ścianie, znajdował się sejf, zlewający się z kolorem ścian.
Powieszę tu obraz czy coś.

— Mam nadzieję, że wszystko się podoba, Za szafą masz drzwi do łazienki. Masz czas do jutra, aby się odświeżyć i wyspać. Dobranoc — mruknął, ewakuując się z pokoju.

W trymiga doskoczyłam do szafy, z której wyciągnęłam przydużą koszulkę z zielonym nadrukiem. Łazienka była wyłożona granatowymi kafelkami, po lewej znajdowała się umywalka, po prawej był sedes, a naprzeciwko, w prawym rogu stała ogromna wanna, z której miałam zamiar skorzystać w najbliższym czasie. Obok niej znajdował się prysznic. Na lewej ścianie zawieszona była szafeczka z wszelkimi kosmetykami. Szybko wskoczyłam pod prysznic.

Po chwili leżałam w łóżku. Kiedy przykrywałam się czarną kołdrą, szyby przyciemniły się a światło zgasło, pogrążając pokój w egipskich ciemnościach. Przez chwilę leżałam lekko wystraszona, jednak po chwili ocknęłam się, że jestem w dwudziestym pierwszym wieku, więc takie rzeczy mogą być możliwe. Z uśmiechem błąkającym się na ustach, w miękkim i wygodnym łóżku, odpłynęłam do krainy Morfeusza.

𝐇𝐀𝐈𝐋 𝐇𝐘𝐃𝐑𝐀?Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum