○ 24 ○

4.4K 320 136
                                    

Zmarszczyłam brwi na jego uwagę. Musiałam się mieć na baczności. Steven Rogers może był łatwowierny i wydaje mu się, że każdy ma w sobie iskierkę dobra. Dąży do tego, aby świat był lepszy. Mimo to nie można zapomnieć, że jest żołnierzem i agentem.

Z większą niż dotychczas ostrożnością, poszłam w stronę, gdzie przed chwilą zniknął mężczyzna. Stał przy windzie, tupiąc stopą, jakby miał lepsze rzeczy do roboty, niż trenowanie ze mną. Oboje wiemy, że tak nie było. 

W ciszy wsunęliśmy się do windy, a ja poczułam niemiłe ściskanie w żołądku, kiedy zostałam zamknięta w czterech ścianach. Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się uspokoić. Z ulgą stwierdziłam, że po wyjściu z windy czy jakiejkolwiek małej przestrzeni, czuję się o niebo lepiej. 

Znalazłam się w sali, na podłodze wyłożonej na środku matą. Dookoła wyznaczonego miejsca znajdowały się ciemne panele. "Ring" był otoczony gumowymi, sięgającymi mi do biustu linami. Po prawej stronie, w rogu znajdowała się szafa, prawdopodobnie po brzegi wypełniona różnego rodzaju bronią. Znajdowały się tu również różne przyrządy, mające na celu pomóc użytkownikom zachować dobrą formę. 

Rogers bez słowa, rozkuł mnie, na co potarłam obolałe nadgarstki.

— Wskakuj na matę — oznajmił, odrzucając metalowe obręcze na bok.

— Nie lubię bezpośrednich konfrontacji — burknęłam, piorunując go wzrokiem.  — Nie możemy pójść na strzelnicę?

—O tym możesz na razie pomarzyć. Teraz — skinął głową w stronę maty. — Musimy sprawdzić twoje umiejętności i musimy mieć STUPROCENTOWĄ pewność, że nie zabijesz nikogo. Na tą chwilę, zapraszam panią na matę.

Westchnęłam ciężko i z miną cierpiętnika, ruszyłam w stronę gumowatych lin. Blondyn z uśmiechem przytrzymał mi je, pozwalając przejść na drugą stronę.

— Teraz nie masz broni, aby mnie postrzelić. Nie masz również swoich sztyletów, aby mnie zranić. Masz za to tylko jedno zadanie. Powalić mnie na ziemię i nie dopuścić, abym podniósł się przez siedem sekund. 

Usłyszałam odgłos kroków sześciu osób. Do wariatkowa dołączył ktoś nowy. Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując postać Stark'a. 

—Cześć, księżniczko! Mam nadzieję, że się najadłaś — oznajmił, siadając przy samym ringu, na przyniesionym przez siebie krześle.

Za nim z ponurą miną kroczyła Ruda, mężczyzna w koszuli, z kręconymi, ciemnymi włosami i okularami na nosie. Widać było, że jest jakimś naukowcem, ponieważ zaczął lustrować mnie spojrzeniem ciemnych tęczówek, jakby chcąc zobaczyć moje narządy. To pewnie był ten cały Bruce Banner. Za nimi do sali wkroczył czarnoskóry mężczyzna, którego zapamiętałam z salonu. Od razu skierował się z agentką na ławkę, która zaraz została ustawiona obok fotela Stark'a. 

Lekko uśmiechnęłam się pod nosem, widząc Clint'a, który raźno wszedł do sali z uśmiechem na ustach. Zajął miejsce na jakieś czerwonej pufie, która również została postawiona przy matach. 

Jako ostatni do sali wszedł nastolatek. Zaczął niepewnie rozglądać się po pokoju, jakby nie do końca wiedząc, czemu go zaproszono. Ubrany był w zwykły granatowy t-shirt, ciemne spodnie i trampki. Po dość długiej chwili, Stark postanowił pokierować gdzieś chłopaka. 

— Cześć, młody. Bierz coś do siedzenia i siadaj—oznajmił, machając ręką w jego stronę.

— Dzień dobry. Jestem Peter Parker — w końcu jego wzrok wylądował na mnie.

Wzdrygnął się ledwo zauważalnie, widząc mój lodowaty wzrok. Zapewne wyglądałam jak drapieżnik, gotujący się do ataku. Tym dla mnie na razie był. Ofiarą. Przeraził go mój widok. Czuł lęk, stojąc cztery metry ode mnie. Dobrze. Przynajmniej mam go z głowy.

𝐇𝐀𝐈𝐋 𝐇𝐘𝐃𝐑𝐀?Donde viven las historias. Descúbrelo ahora