[15]

4.7K 298 10
                                    

Rozdział betowany przez Cessidy84



W czasie ich rozmowy dorośli opuścili salon.

- To mów, Harry. Jaki jest plan? – Spytał Ron.

- No, Ron jest niezłym strategiem, więc będzie w jednej grupie z wami – oświadczył brunet, patrząc na bliźniaków. - A ja, powiedzmy, że mam więcej szczęścia, niż rozumu, a wy jesteście razem nie do pobicia, więc wy i Ron, ja i Draco. Tak wyglądają drużyny. Bo jakbym puścił Rona z Draconem, to byśmy musieli załatwić dwa łóżka w św. Mungu, bo by pewnie nawet na miejsce nie dotarli, a już by zaczęliby rzucać w siebie przeróżne klątwy, z Avadą na czele – instruował ich Harry.

- Przy czym Avada to pikuś? – spytał blondyn, podnosząc brew.

- Takie mugolskie powiedzenie – Szybko wyjaśnił Potter.

- No panowie, to wydaje mi się, że wy powinniście przywieść tu Zabiniego, a my Teo.

- Panowie są już poinformowani, więc nie powinno być żadnych trudności. Tylko pamiętajcie: Ma to wyglądać jak porachunki między domami i porwanie dla zemsty, a jak trafimy na śmierciojadów, to... – Tu Harry się za wahał.

- To ich odeślemy do czarnego idioty w kawałkach – Zakończyli za niego bliźniacy. Wyszli z kwatery, teleportując się każdy w swoją stronę. Przed wyjściem Draco i Harry, tak na wszelki wypadek, zaopatrzyli się w miecze i sztylety.


Gdzieś w Londynie okolice domu Blaise'a...

        Spacerował ciemnoskóry, chłopak, udając, że nie widzi zbliżających się do niego trzech rudych postaci.

- No, panowie, zaczynamy przedstawienie – Rzekł Fred do braci i krzyknął – Hej, Zabini! Gdzie masz koleżków, że tak samotnie spacerujesz? – Ten obejrzał się, udając zaskoczenie.

- O, Weasley. No, nie miałem pojęcia, że potrafisz sklecić zdanie bez podpowiedzi swojego klona i że znasz takie pojęcie jak samotność – Nim mulat skończył mówić, Ron wysłał w jego kierunku zaklęcie rozbrajające i wiążące. Zza drzew wyłoniło się 12 postaci w czarnych pelerynach i srebrnych maskach.

- Oj, panowie, nie ładnie trzech na jednego to zobaczymy, jak sobie z nami poradzicie – Powiedział chyba ich przywódca i dał znak do ataku. Ron jeszcze tylko zdążył wcisnąć w dłoń bruneta świstoklik, który zabrał go przed drzwi Kwatery Głównej, gdzie czekali na niego Lupin i Snape. Zaklęcia latały non-stop. Weasley'owie dzielnie stanęli do walki pomimo przewagi Śmierciożerców, którą ci zaczęli szybko tracić. Bracia walczyli zaciekle i nie przejmując się niewybaczalnymi, bo Lucjusz za zgodą dyrektora ściągał namiary z wszystkich różdżek na Grimmuld Place 12. Weasley'owie ruszali się bardzo sprawnie, więc Śmierciożercy mieli problem z trafieniem któregokolwiek z nich.


        Po jakiś 20 minutach siedmiu śmierciojadów było oszołomionych, związanych liną anty deportacyjną, trzech z ich było nieprzytomnych, ciężko rannych i dwóch zabitych. Po chwili, jak chłopcy zakończyli walkę, pojawili się Tonks i Kingsley.

- No, dobra robota, a teraz spadać dzieciaki. My się zajmiemy tym bajzlem – Powiedział Auror.

Hej, Potter!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz