VIII

951 68 18
                                    

***
Wali się sufit. Widzę Marinette próbującą się do mnie przedostać. Jej kolczyki pikają. Dzielą nas sterty gruzu, a ja nie mogę się ruszyć przygnieciony ciężkim kawałkiem marmuru.

- Adrien! - piękne, fiołkowe oczy pełne łez szukają mojego wzroku. Uchylam powieki trochę szerzej. Ostatkiem sił wypycham resztki tlenu siedzące w moich płucach, razem z krzykiem:

- Marinette, uciekaj!

Dziewczyna zatrzymuje się i patrzy na mnie. Nie potrafi się przedostać. Doskonale wiem, że dla mnie jest już za późno i ona też dobrze to wie.

Ale ona jeszcze zdąży się uratować.

- Uciekaj... - tym razem już szepcze, bo nie starcza mi sił, by wydać ponowny krzyk. Słyszę trzeszczenie sufitu nad swoją głową. Widzę, jak ogromny kawał odrywa się i spada prosto na mnie.

A potem nie ma już fiołkowych oczu.

Tylko ciemność.
***

***
Budzę się. Różowy sufit z motywem w pusheeny kuje w oczy. Nigdy nie lubiłem pusheenów.

Leżę na miękkim materacu. Na półce pod sufitem są poukładane ramki ze zdjęciami, jednak żeby je zobaczyć trzeba by się wspiąć naprawdę wysoko. Po co ktoś umieszcza zdjęcia, których nie można zobaczyć?

Wstaję z łóżka i czuję okropny ból w klatce piersiowej. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Z każdym kolejnym oddechem czuję się coraz gorzej.

Znowu siadam na łóżku. Po mojej czaszce zaczyna tłuc się mnóstwo pytań.

Co ja tu robię?

Dlaczego tu jestem?

Czemu to tak cholernie boli?

I najważniejsze...

Kim ja jestem?
***

***
Wstaję z puchatego, czarnego fotela i idę do kuchni zaparzyć sobie kawę. Na krześle siedzi niska dziewczyna o jasnych rudych włosach wyglądająca na jakieś 19 lat.

To ona się mną opiekuje od tego felernego dnia, kiedy straciłem poczucie własnej tożsamości. Ponoć uratował mnie ktoś inny i dziewczyna siedzi tu właśnie na zlecenie tej "napuszonej panny". Przynajmniej tak to ujęła Vivian.

Wstawiam gorącą wodę i wsypuję do kubka dwie łyżeczki ciemnobrązowego proszku. Nawet nie wiem jak się nazywam. Vivian nie powiedziała mi nic, mówiąc, że jak sam będę chciał to w końcu ruszę swój leniwy mózg i sobie przypomnę. Minęło dokładnie 137 dni. Dalej nie pamiętam prawie nic.

Tylko jedno imię. Jedna mała iskierka, malutki punkt zaczepienia z mojego dawnego życia.

Marinette.

Kto to jest? Moja siostra, dziewczyna, przyjaciółka, może matka?

Pierwsza i ostatnia opcja wydają mi się mało prawdopodobne, bo gdy tylko wymawiam to imię w myślach, czuję na sercu ciepło. Gdybym jeszcze wiedział kim ona jest.

Siadam naprzeciwko czytającej gazetę Vivian i popijam kawę.

Gorąca!
***

***
175 dni.

Tyle czasu siedzę zamknięty w czterech ścianach próbując połączyć ze sobą cztery elementy pojawiające się w mojej pamięci.

Razem || miraculousWhere stories live. Discover now