XVII

720 44 6
                                    

Kamienica jest brzydka.

Jest brzydka, szara i zaniedbana: zacieki spływają po cegłach, ramy okienne są spróchniałe, a klamki zaśniedziałe. Po rodzinie Ferrougne - bogatej, o wysokiej pozycji społecznej i z dobrymi znajomościami - spodziewałam się bogatej rezydencji, podobnej do tej Agreste'ów, przepychu i surowości tak charakterystycznej dla ludzi dostatnich. Na pewno nie tego, co mam teraz przed oczami.

Adrien chyba ma takie same wrażenia. Ze ściągniętymi brwiami lustruje wyblakłą tabliczkę z numerem walącego się budynku.

Wchodzimy do środka. Pracownik podał nam ten adres razem ze wszystkimi danymi jakie posiadał z dowodu: Barthélemy Philipp Ferrougne, zamieszkały w Paryżu, urodzony w sześćdziesiątym czwartym roku. Brat bliźniak Emilie Ferrougne.

— Wszystko w porządku? — pytam Adriena, kiedy stoimy naprzeciwko obdrapanych drzwi z zardzewiałym numerkiem 3.

Porusza ramionami, starając się ułożyć skórzany kostium wygodniej.

— Zaraz poznam swojego wuja. Czuję się wyśmienicie.

Wzdycham. Adrien nigdy nie był kąśliwy, ani gburowaty - jest w nim naturalna, mocno zakorzeniona dobroć i tolerancja - i za to go szanuję. Teraz ma jednak bardzo ciężko, kiedy na jaw wychodzą tajemnice związane z, poniekąd zawsze lekko skrytą, rodziną jego matki.

Pukam. Czekamy zaledwie kilka sekund, po których drzwi otwiera wysoki mężczyzna, w elegancki butach, spodniach prasowanych w kant i jasnozielonej koszuli o rozpiętych pierwszych czterech guzikach. Idealnie komponuje się ona z jego zielonymi oczami i włosami, tak jasnymi, że prawie srebrnymi. Jest ewidentnie wczorajszy, z bardzo zmęczonym wyrazem twarzy i przekrwionymi oczami.

Na nasz widok marszczy swoje gładkie szło.

— Biedronka i Czarny Kot — bardziej stwierdza niż pyta. Przesuwa się w bok, uchylając bardziej drzwi — zapraszam.

Wymieniamy spojrzenia z Adrienem, podczas gdy mężczyzna dalej stoi w przejściu z uprzejmą miną. W pewnym stopniu przypomina mojego męża: opanowany, o szlachetnych rysach twarzy i miękkich gestach. Podobieństwo jest tak widoczne, że aż śmieszne.

Wchodzimy do środka. Mieszkanie jest zgoła inne niż mogłoby się wydawać, wnioskując po wyglądzie kamienicy. Obszerne, dobrze urządzone i chyba świeżo malowane. Przytulne. O licznych kanapach i fotelach, obitych czerwonym aksamitem, utrzymane w lekko orientalnym stylu. Stajemy pośrodku salonu, gospodarz podchodzi do stolika i unosi karafkę wypełnioną bursztynowym płynem.

— Whisky? — pyta.

— Jesteśmy w pracy — odpowiadam jakby to wszystko tłumaczyło. Mężczyzna wzrusza ramionami i nalewka sobie alkoholu do szklanki.

— Co was do mnie sprowadza? — opiera się nonszalancko o stolik, wkładając jedną dłoń do kieszeni

— Jest Pan bratem Emilie Agreste i synem Philippe'a Ferrougne?

Kiwa głową w zamyśleniu.

— Tak, zgadza się. Nadal nie rozumiem jednak powodu waszej wizyty. Czy moja zmarła bliźniaczka i ojciec-nieboszczyk mogli się wpłata w coś, za co musiałbym odpowiadać?

Adrien wygląda jakby ktoś go właśnie spoliczkował i odwraca gwałtownie zaczerwinioną twarz w stronę okna. Twarz Barthelemy'ego nadal pozostaje bez wyrazu. Bezpośredniość tego mężczyzny jest zadziwiająca.

— Na pewno wie pan o tym, że pański ojciec był Władcą Ciem?

— Dowiedziałem się dopiero po jego śmierci. Wcześniej nie utrzymywaliśmy kontaktów — wychyla zawartość szklanki za jednym razem, a do mnie dopiero teraz dociera jego wiek. Pan Ferrougne musi mieć coś koło pięćdziesiątki, nie zauważyłam tego jednak wcześniej. W niczym nie przypomina innych mężczyzn w tym wieku: ma wysportowaną sylwetkę, żylaste mięśnie rysują się pod koszulą. Twarz jest poważna, ale za to prawie bez zmarszczek, z których większość to skutki uśmiechu. Jedyne, co sugeruje, że jest starszy niż się wydaje to oczy – soczyście zielone, pełne zamyślenia i doświadczenia. No, i białe włosy, wpierw wzięte za efekt skutecznego tlenienia.

Razem || miraculousDonde viven las historias. Descúbrelo ahora