XVIII

604 41 4
                                    

Barthélemy stał pod pomnikiem już od dwudziestu minut. Srebrne włosy błyszczały w popołudniowym słońcu, a zimowy płaszcz, teraz rozpięty, leżał równo na jego ramionach.

Zwracał uwagę. Był niemłody, jednak niemłody nie oznacza nieatrakcyjny. Wysoki - po ojcu, umięśniony po licznych wizytach na siłowni - ze zwykłej próżności, by móc cieszyć się pełnymi uznania spojrzeniami, takimi jak tej blondynki na ławce, o, tam w rogu. O nielicznych zmarszczkach i prostych plecach, nieprzygniecionych jeszcze nabytym doświadczeniem.

Na tablicy przy brązowych figurach było napisane tylko kilka słów:  Za to, że ratowaliście nas stokrotnie, stokrotne dzięki.

Burmistrz Bourgeis ma dziwne zamiłowanie do kiczowatych haseł, pomyślał. Oczywiście trudno było pobić sentencję wyrytą przy urnie jego ojca, tej tu jednak naprawdę niewiele brakowało. Obydwie tak samo napompowane, wypisane nawet identyczną czcionką.

— Dzień dobry, Barthélemy. — Na dźwięk tego przyjemnego głosu odwrócił się gwałtownie na pięcie, przyozdabiając twarz uśmiechem. Tak, nie mógł się wyrzec tego, że uważał głos Czarnego Kota za przyjemny. Chłopak byłby dobrym lektorem, albo dubbingowcem.

— Dzień dobry, Czarny Kocie, Biedronko — skinął głową towarzyszyć w bohatera — już myślałem, że się nie pojawicie.

— Wystąpiły pewne... trudności — odparła z wahaniem Marinette. "Trudności" były tylko łagodnym określeniem Chloe w napadzie histerii, pośrodku hotelowego holu.

Dziewczyna mimowolnie odnotowała w pamięci, by od tej pory zawsze wychodzić oknem.

— Rozumiem — Barthélemy pokiwał w zamyśleniu głową, jakby zastanawiał się nad jakąś sprawą najwyższej wagi — Skontaktowanie się z Bernardem nie było bardzo trudne. Okazało się, że razem ze swoją uroczą małżonką — tu skrzywił się, jakby poważnie wątpił w urok swojej szwagierki — przebywa w Paryżu od kilku tygodni. Umówiłem się z nim w kawiarni La Monette jutro o czwartej. Od was zależy, czy się pojawicie, ale musicie pamiętać, że nie możecie tam być jako bohaterowie, bo od razu wszyscy się zorientują, że coś nie gra.

Marinette na te słowa poczerwieniały policzki.

—Nie zdradzimy panu, kim jesteśmy! Naprawdę...

— Nie moglibyście się tam tak po prostu pojawić? — przerwał jej mężczyzna — Nie muszę wiedzieć, kim jesteście.

— Jesteśmy bardzo charakterystyczni — warknęła Marinette — a pan nie jest głupi.

— Schlebiasz mi, Biedronko, sądzę jednak, że niepotrzebnie się tak denerwujesz. Nie chcę znać waszych tożsamości; więcej by było z tego biedy niż pożytku.

— Naprawdę myślisz, że jak wejdzie para do kawiarni, punktualnie o czwartej i usiądzie jak najbliżej was, to się nie zorientujesz, że to my? Nie rób z nas debili! — wybuchła bohaterka, wyrzucając do kosza wszystkie formy grzecznościowe. Barthélemy westchnął, ze zmęczonym wyrazem twarzy.

— Ja wcale nie...

— A ja mam inny pomysł — przerwał im Adrien, zanim doszło do poważniejszej kłótni. Doskonale znał swoją żonę i wiedział, że na upartą Marinette nie ma bata i może się ona kłócić jeszcze kilka ładnych godzin;  jeśli na dodatek jego wuj jest choć trochę podobny do Emilie to zapowiada się ciekawa i przede wszystkim cholernie długa dyskusja.

Barthélemy natychmiast zamilkł, zaciskając usta w wąską kreskę i przeniósł na niego spojrzenie zielonych oczu. Adrien, który był pod wrażeniem jego opanowania (był również lekko zmieszany - nigdy nie widział tak natychmiastowej relacji), zaczął nieskładnie tłumaczyć, o co chodzi. Kiedy tylko skończył, a ostatnie punkty planu wybrzmiały, mieszając się z popołudniowym gwarem, pan Ferrougne pokiwał głową, z zadowoloną miną.

Razem || miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz