XIX

518 42 3
                                    



Adrien siedział w ciszy. Bernard i Barthelemy od kilku minut mierzyli się spojrzeniami, popijając identyczną kawę. Oni nawet ruszają się identycznie, pomyślał Adrien. Naprawdę, dwójka mężczyzn odchylała nawet kciuk w ten sam sposób przy łapaniu szklanki i młody Agreste w ich gestach mimowolnie zauważył coś, co kiedyś było obecne również w jego własnej matce.

— Po co mnie tu ściągnąłeś, Barth? — Bernard odłożył filiżankę na stół i odchylił się niedbale na krześle. Siedział krzywo, garbiąc się, jakby miał kompleks z powodu swojego wysokiego wzrostu.

— Słyszałem, że przyjechałeś do Paryża. Chciałem się zobaczyć z bratem. — Brwi Bernarda powędrowały w górę, wjeżdżając na czoło. Skóra zapadniętych policzków naciągnęła się, wygładzając poznaczoną bruzdami twarz.

— Przez trzydzieści lat nie odezwałeś się ani słowem. Zrobiłeś to dopiero teraz, kiedy ojciec nie żyje — mężczyzna uśmiechnął się kwaśno — nie dostaniesz spadku Barth. Ani ten młodzik.

Jego ton i mina wskazywały na czystą przyjemność, którą czerpał z tych słów. Adrien usłyszał w słuchawce prychnięcie niedowierzania, ale, szczerze mówiąc, sam nie bardzo wiedział jak zareagować.

Barthelemy zaśmiał się, jednak widocznie nie był rozbawiony.

— Nie chcę spadku. Mogę wiedzieć, co ojciec ci zapisał?

— Rezydencję na obrzeżach Paryża. Trochę majątku. Pamiątki rodzinne.

To może być to. Pamiątki rodzinne. Głos Marinette rozbrzmiał w jego uchu.

— Jakie pamiątki? — wtrącił się szybko Adrien, zanim Barthelemy zdążył otworzyć usta. Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć musiał pozadawać odpowiednie pytania, których Barthelemy najwyraźniej nie znał.

Bernard całkowicie zignorował pytanie.

— Barth, nie nauczyłeś swojego syna zasad kultury? Nie wie, że starszym się nie przerywa?

— To syn Emilie, Bernardzie.

Na te słowa jego twarz stężała, a uśmiech zniknął z twarzy. Bernard wyglądał jakby ktoś odessał mu z twarzy wszystkie kolory pozostawiając przenikliwą bladość. Jego oczy spoczęły na Adrienie, przyglądały mu się przerażająco długo porównując wszystkie jego cechy – od linii podbródka aż do zmarszczki zaintrygowania na zazwyczaj gładkim czole – do dawno zmarłej siostry.

— Adrien Agreste — powiedział powoli, głos mu drżał jakby stał przed nim duch we własnej osobie — oczywiście, jak mogłem cię nie poznać. Gabriel zadbał byś był na każdym banerze w kraju. Jesteś tak podobny do Emilie, ona za to jest identyczna jak Barth, musisz mi wybaczyć.

Mówił spokojnie i Adrien zapisał to jako kolejną, identyczna cechę trojaczków Ferrougne – zawsze opanowani, mimo emocji, nigdy nie brakowało im odpowiednich słów.

— Emilie — po raz pierwszy odezwała się małżonka Bernarda – kobieta sięgająca mężowi zaledwie do piersi z gęstymi, czarnymi lokami, spiętymi niedbale na czubku głowy. Miała skrzekliwy głos, jakby jej struny głosowe zostały poważnie podrażnione — Pamiętam ją. Zawsze była taka miła i uczynna.

— Tak, twoja matka była złotym człowiekiem, młodziku — wyszeptał Bernard do Adriena, patrząc na niego błyszczącymi oczami. Jego nastawienie do chłopaka zmieniło się natychmiastowo — Nie rozumiem, dlaczego Gabriel zrobił wszystko, by o niej zapomniano.

Kontynuuj watek z pamiątkami. Dajesz, dajesz, dajesz.

— Czy ma Pan może jakieś pamiątki po dziadku? Mama często o nim mówiła, ale nigdy nie miałem okazji go poznać. Nie mam nic z jej strony rodziny.

Po twarzy Bernarda przeszedł grymas, na wpół współczucia, na wpół zdziwienia.

— Z przedmiotów osobistych zapisał mi tylko jedną broszkę. Nie jest jakaś specjalna, ale to jedyne, co po nim mam. Przykro mi, Adrienie, nie mogę ci nic dać.

To to! On jest Motylim Księciem, mieliśmy rację!

— Bernardzie, jak wygląda ta broszka? — Barthelemy dopił resztki kawy, z, na pozór, spokojną miną — Nie pamiętam, by ojciec nosił jakąkolwiek.

Mężczyzna spojrzał na niego krzywo.

— Wiem, o czym myślisz, Barth. O tym, że ojciec zhańbił nazwisko Ferrougne swoim postępowaniem po śmierci naszej matki. Oszalał z żalu. Pamiętasz, jeszcze przed tym, jak Cię wydziedziczył — to słowo zabrzmiało w jego ustach jak obelga, młody Agreste aż się wzdrygnął — mówił nam o magicznym kamieniu i małym fioletowym stworzonku. Myśleliśmy, że wariuje, ale potem pojawił się Włada Ciem i od razu wiedziałem. Ty też się pewnie zorientowałeś, Barth, nie mów, że nie. Wręcz modliłem się, by nie wpakował się w kłopoty i opamiętał na czas. Nawet byłem u niego, ale nie chciał mnie słuchać. Mówił o broszce, o potędze i o miraculach Biedronki i Czarnego Kota. Wiem więcej, niż bym chciał, co nie zmienia faktu, że gdybym mógł, zabiłbym tę dwójkę. Tak jak oni zabili naszego ojca, Nie musieli tego robić. Nie musieli odbierać mu życia. To nie jest ta broszka, o której mówisz Barth, ale gdyby była, nie wahałbym się. Ci smarkacze zasługują na coś okropnego i dobrze, że ludzie przestają im wierzyć. To mordercy, Barth, mordercy.

Po tych słowach, wysyczanych, pełnych bólu i gniewu, zapadła cisza. Adrien czuł rosnąca gulę w gardle, oddającą w pełni ogrom jego przerażenia. Oto przed nim siedział człowiek, który znał Władcę Ciem osobiście, wiedział o nim, a przed chwilą rozprawiał o śmierci dwójki bohaterów, jak o menu głównym w jednej z restauracji. Młody Agreste nie wiedział, co zrobić, co powiedzieć, nawet jak ułożyć ręce na stoliku, by nie wydać się podejrzanym.

— Naprawdę aż tak bardzo ich pan nienawidzi? — spytał w końcu. Był z siebie dumny – wyglądało, że to opanowanie przeszło również na niego, bo głos nie drgnął mu ani odrobinę.

— Niech sczezną w ogniach piekielnych. — Dla podkreślenia swoich śłow Bernard stuknął pięścią w stół, po czym odchylił się na krześle, z grymasem nienawiści malującym się na twarzy.

— Bernard — syknęła jego żona, w kulturalnym upomnieniu.

— Nie uciszaj mnie, Rinn. Niech sczezną, spłoną, a ja z chęcią zdeptam ich prochy. Nie będę żałować po nich ani sekundy, a zdjęcie ich nagrobków położę na szafce nocnej. Niech sczezną. — powtórzył z mocą po raz trzeci, a nienawiść buchająca z jego słów uderzyła Adriena w twarz i piekła niczym idealnie wymierzony policzek.

Dopiero teraz dotarło do niego, jak Motyli Książę jest niebezpieczny.

Moc Miraculum zależała w dużej mierze od kwami oraz od emocji i intencji posiadacza. Zamiary Bernarda były jasne – śmierć, śmierć, śmierć Biedronki i Czarnego Kota, podana na zimno doprawiona słodkim smakiem zemsty. Za to uczucia tego wyniszczonego, Adrien podejrzewał, że narkotykami, mężczyzny przebijały przez jego papierową twarz i w żadnym stopniu nie były dobre.

Adrien napotkał spojrzenie Barthelemy'ego lekko zmieszane i skonsternowane, jakby nie poznawał siedzącego naprzeciwko człowieka.

To będzie ciężkie.

Ciężkie i niebezpieczne, bo Motyli Książę nie był zwykłym posiadaczem Miraculum.

On był szaleńcem z rozpaczy, z Miraculum na piersi, a to nigdy nie przynosi niczego dobrego.

Razem || miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz