XIV

697 65 5
                                    


Wyszliśmy z klasy już przemienieni. Yo-yo ciążyło mi na biodrze, a maska uwierała na twarzy. Jeszcze bardziej niż ona przeszkadzało mi uczucie, że to co kiedyś było naturalne teraz wydawało się dziwne i nieodpowiednie. Lateks, który jeszcze nie tak dawno temu traktowałam jak drugą skórę teraz parzył i gryzł i miałam ochotę pozbyć się go jak najszybciej.

Na korytarzach panował istny chaos. Uczniowie biegali w te i nazad wrzeszcząc w niebogłosy, a przynajmniej resztka, która jakimś cudem ocaliła się z pogromu Chloe. Reszta osób tłoczyła się przy wejściu do biblioteki, a że ofiary akumy zazwyczaj podążały za swoim przywódcą to tam najprawdopodobniej znajdowała się sama zainteresowana.

Na nasze szczęście Chloe-zombiaki nie atakowały nas. Ich uwaga w pełni skupiała się na młodej Bourgeis sterczącej dumnie na jednym z bibliotecznych stołów. Stała tyłem, dzierżąc jakies badziewne berło, mogłam się więc przyjrzeć jej strojowi. Obcisła, jadowicie żółta sukienka opinała jej ponętne kształty i przyznam się bez bicia – zazdrościłam jej w tamtym momencie każdą komórką swojego ciała.

— Co robimy, Biedrona? Masz jakiś plan? — ciepłe dotarło do mojego ucha, razem z szeptem Adriena. Czarny Kot stał kkrok za mną, również starając rozeznać się w sytuacji.

— Berło. — Jedno słowo. Tyle wystarcza. Tyle lat współpracy dało nam możliwość porozumiewania się ze sobą za pomocą półsłówek i zdawkowych uwag, a i tak rozumieliśmy się lepiej niż członkowie zgromadzenia filozofów. Potrafiliśmy przekazać sobie mnóstwo informacji za pomocą jednego spojrzenia, czy ruchu nadgarstka.

— Jasna sprawa. — Chłopak robi krok do przodu i składa dłonie w tulejkę — Hej, dyskotekowa lala! Co powiesz na taniec!?

Chloe odwróciła się nagle, omal nie łamiąc sobie jednego ze srebrnych obcasów. Zacisnęła palce na rączce berła, na jej twarz wstąpiły czerwone plamy.

— Potańczysz sobie w niebie kiciusiu.

— No nie mów, że nie urzekły Cię moje kocie ruchy!


— Najpierw powiedz mi, gdzie jest Marinette! Uwolnię od niej Adrienka, a potem zajmę się wami!

Blondynka wydała z siebie jakąś parodię wrzasku bojowego i zeskoczyła ze stołu. Wiedziałam do czego zmierza – chciała wcielić nas w swoją armię. Już wystarczająco działała mi na nerwy tym swoim jazgotaniem, nie potrzebowałam zostać jej marionetką.

— Nie daj się jej dotknąć, Czarny Kocie! — krzyknęłam do partnera zanim linka yo-yo oplotła się wokół ramienia blondynki. Mimo paniki, która ogarnęła mnie na samym początku czułam się jak w domu. Ferwor walki pochłonął mnie tak bardzo, że zapomniałam o strachu, a skupiłam się na tym, w czym byłam najlepsza – na ratowaniu Paryża.

Chloe sama w sobie nie była poważną przeciwniczką. Nie umiała się bić, a nawet gdyby jej niebotyczne buty skutecznie utrudniały korzystanie z podstaw samoobrony. Mimo to i tak mieliśmy ciężko, gdyż atakowały nas hordy rozwścieczonych nastolatków, które nie wahały się użyć paznokci, długopisów, a nawet krzeseł – wszystko, byle tylko nas uszkodzić.

To było ciężkie i musiałam przyznać, że po prostu wyszłam z wprawy. Płuca piekły mnie niemiłosiernie, podobnie jak ramiona i mogłam się skupić tylko na jednej rzeczy naraz. Adrien nie miał lepiej. Na mojego partnera rzuciły się całe zastępy płaczliwych nastolatek, które o mało co nie zacałowały go na śmierć. Może i w nieodpowiednim momencie, ale po raz pierwszy w życiu zachciałam by Adrien był choć trochę brzydszy. Może wtedy nie oglądała by się za nim żeńska część globu, nie wspominając o niewielkim ułamku spoglądających zalotnie mężczyzn.

Miałam dość. Potrzebowałam czasu.

— Czarny Kocie! Czas! Zajmij ich trochę.

Zielone oczy chłopaka przenosiły się z przedmiotu na przedmiot, a ręce niezmiennie zataczały kręgi kicikiejem, wiedziałam jednak, że mnie usłyszał. Parę sekund później wybił się wysoko, podskakując nad rozochocony tłum i uśmiechając się zalotnie.

— Panna Bourgeis nie tańczy, to zadowolę się wami. Kto na walca?

No powiem, że takiego walca to już dawno nie widziałam. Blondyn postępował wedle ściśle określonych, tanecznych zasad. Przy subtelnym podejściu partnerki prezentował całą gamę wymyślnych podcięć i podstawiania nóg, a po przejściu do gwałtowniejszej części ogłuszał kandydatki jednym, sprawnym ruchem dłoni. Kilka razy wykonał nawet całkiem zgrabny, iście profesjonalny piruet.

Chloe była bezbronna. Stała na stole chwiejąc się na swoich szpilkach, a ja nie musiałam nawet używać Szczęśliwego Trafu by zabrać jej berło. Coś mi tu śmierdziało, ale kiedy ta chwila zawahania zaowocowała śladami po tipsach na policzku bez zbędnych ceremonii przełamałam przedmiot.

Wszystko zastygło na kilka sekund, a ja miałam wrażenie, że powietrze w pomieszczeniu można by kroić nożem. Osoby, które jeszcze kilka chwil temu były gotowe oddać życie za młodą córkę burmistrza teraz budziły się z jakby głębokiego snu. Mrugały oczami otumanione, rozglądały się wokół zdziwione zastanawiając się zapewne jakim cudem znaleźli się w bibliotece.

Chloe również zaczęła wracać do siebie. Fioletowa mgła spowiła jej ciało, a w następnej kolejności oglądaliśmy z powrotem dobrą, starą Bourgeis, lekko zdezorientowaną i sfatygowaną, ale raczej w dobrym stanie.

Tylko jedno się nie zgadzało.

— Czarny Kocie — szepnęłam cicho, czując jak przerażenie zaciska palce na moim gardle. Chłopak chodził właśnie pomiędzy osobami, które wcześniej ogłuszył i sprawdzał czy wszystko w porządku, jednak na dźwięk mojego zlęknionego głosu znalazł się obok w ułamku sekundy — nie ma akumy.

— Co?

— No popatrz! — krzyknęłam spanikowana, pokazując mu przełamane na pół berło — nic! Żadnego motylka, żadnej ćmy! Ona nie miała akumy!

— Co? O czym ty mówisz?

Moje panikarstwo przerwał charkot i dźwięk kaszlu dochodzący zza naszych pleców. Odwróciłam się szybko, a po kręgosłupie przespacerował się dreszcz strachu. Spodziewałam się wszystkiego i byłam przygotowana na nic. Jednak widok kaszlącej i nie potrafiącej złapać oddechu Chloe wbił mnie w ziemię bardziej niż kiedykolwiek bym przypuszczała.

Dziewczyna ewidentnie się dławiła. Trzymała się jedna dłonią za gardło, charcząc i charlając, a ja nie miałam bladego pojęcia co zrobić.

Adrien miał chyba ten sam problem. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory i po raz pierwszy w ciągu całej naszej wieloletniej znajomości ujrzałam na niej strach. To się nigdy nie zdarzyło, to wręcz NIE MIAŁO PRAWA się stać. Dlaczego więc się stało, a ja bezradna patrzyłam jak dusi się osoba może i przez mnie znienawidzona, ale znajoma i w jakiś sposób biorąca czynny udział w moim życiu?

Nie zdążyłam się ocknąć. Lód dalej pokrywał moje członki, kiedy Chloe, jakby w agonii, wygięła się do tyłu, jej szczęki rozwarły się i wyleciała z nich chmara ciemnofioletowych, wręcz purpurowych motyli, które trzepotały niewinnie skrzydełkami. Ułożyły się w coś na kształt ogromnych, okrutnie mięsistych warg, a blondynka padła nieprzytomnie na ziemię, oddychając ledwo co.

Słowa wydobywające się spomiędzy motylich warg i mieszających się z szelestem skrzydeł sprawiły, że świat zawirował mi przed oczami, a kolana boleśnie uderzyły o panele.

— Biedronko i Czarny Kocie. Nie myślcie sobie, że zabicie Władcy Ciem ujdzie wam na sucho. Jestem w ogromnej żałobie po moim poprzedniku, a jak wiadomo ludzie zrozpaczeni, to ludzie zdolni do wszystkiego. Przygotujcie się więc, bo od tej pory życie zmieni się w piekło, o którym nie śniło wam się marzyć. Przygotujcie się, bo właśnie zaczął się początek końca.

Razem || miraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz