15.

3.8K 257 335
                                    

Do Holmes Chapel jechali busem. Co prawda Gemma zaproponowała im pożyczenie swojego samochodu, ale obaj stwierdzili, że taniej będzie jeśli po prostu kupią bilet na busa. Samochód przydałby się im na miejscu, ale i z tym nie było problemu. Gdyby potrzebowali - w garażu jego babci stał stary pick-up, który podobno wciąż był na chodzie. Samochód był pamiątką po dziadku i jego babcia nie zamierzała go sprzedawać. Nie dziwił się. W końcu jego dziadek naprawdę kochał to auto. Miało już ponad dwadzieścia lat, ale mężczyzna do końca swoich dni dbał o nie jak o własne dziecko, więc to właściwie nie było dziwne, że pick-up był w dobrym stanie mimo, że większość swojego czasu stał w garażu. Ale z tego co mówiła Grace, jego babcia, jej sąsiad czasem jeździł nim do Chester czy Manchester by samochód się nie zastał.

Podróż trwała prawie pięć godzin, a wszystko przez przystanki, które mieli w Oksford czy Birmingham. Jednak w towarzystwie szatyna czas płynął szybko, nawet zbyt szybko. Spędzili te pięć godzin na słuchaniu muzyki, cichych rozmowach, posyłanych do siebie czułych uśmiechach od czasu do czasu, gdy nikt nie patrzył obdarzając się drobnymi pocałunkami, więc nawet się nie obejrzał, a już wysiadali na przystanku w samym centrum Holmes Chapel.

- To faktycznie trochę inny świat niż Londyn. - stwierdził szatyn rozglądając się po najbliższej okolicy.

Kilka małych knajpek, kwiaciarnia, biblioteka, bank, kościół i przychodnia. Tylko tyle mieli w zasięgu swojego wzroku choć wiedział, że na tej ulicy mieściło się również małe centrum medyczne, Costa Coffee czy apteka. Holmes Chapel zdecydowanie nie przypominało wielkiego miasta. Wszystko było minimalistyczne, ale dzięki temu miało swój specyficzny, swojski klimat.

- Podoba mi się. - oznajmił przejmując od niego torbę.

Znowu to robił, ale tym razem nie miał zamiaru protestować. Nauczył się już, że nie warto. I tak nie wygra. Złączył więc ich dłonie kierując się na prawo. Gdy dotarli do niewielkiego ronda skręcili w prawo przechodząc obok czerwonej budki telefonicznej którą Louis od razu zauważył komentując to krótkim 'jednak Londyn'. Po lewej stronie znajdowała się pizzeria Don Alberto. Od razu zapowiedział, że muszą tam wrócić, ponieważ to miejsce serwowało naprawdę przepyszne pizze i inne dania włoskie.

To była jedna z główniejszych ulic, ale oprócz piekarni, którą właśnie minęli po obu jej stronach znajdowały się jedynie mniejsze, większe, ładniejsze bądź brzydsze domy oczywiście wszystkie prezentujące typową angielską zabudowę. Czerwień było widać wszędzie, ale to nie mogło dziwić. Pięć minut później minęli fabrykę tapet w której kiedyś pracowała jego babcia. Nie lubił tego odcinka drogi, ponieważ droga pięła się w górę, a jego kondycja nie należała do najlepszych. Przeszli nad torami kolejowymi z każdym kolejnym krokiem oddalając się od jakiejkolwiek cywilizacji.

Teraz po obu stronach rozciągały się pola i gdzieniegdzie rozsiane na nich budynki. Musieli zboczyć z głównej drogi wchodząc w jedną z węższych dróżek, a mijając kilka domów zostali otoczeni jedynie naturą. Było tam kilka takich samych wąskich dróg, ale oni wciąż szli tą asfaltową omijając inne, piaszczyste. Niektóre najwyraźniej były prywatne, bo odgrodzone małymi drewnianymi bramami. Nie miałby jednak żadnego problemu z przeskoczeniem ich. Gdzieniegdzie widział pasące się owce, czasem nawet konie choć ich było zdecydowanie mniej. W końcu dotarli do kilku domków. Uśmiechając się pod nosem wskazał na ten ostatni, niezbyt duży, ale też wcale nie taki mały. Był piętrowy. Dla jednej osoby zdecydowanie zbyt duży.

- Czy Ty też masz wrażenie jakbyś był na końcu świata? - odezwał się wchodząc na posesję.

- Za każdym razem. - pokiwał głową śmiejąc się głośno.

Save MyselfWhere stories live. Discover now