40.

3.7K 247 524
                                    

Dzień przed Wigilią obaj zasnęli na miękkim materacu wtulając się w swoje ciała. Poszli spać dość wcześnie, bo następnego dnia równie wcześnie musieli wstać, by dokończyć wszystko co zostało jeszcze do zrobienia. Kolacja wigilijna miała rozpocząć się dopiero o siedemnastej, ale jego mama i tak kazała mu nastawić budzik na maksymalnie ósmą rano i tak też zrobił.

I mimo, że nie było nawet dwudziestej drugiej gdy zasypiali to kiedy zadzwonił budzik nie miał najmniejszej ochoty by wstawać. Zerknął na wciąż śpiącego spokojnie szatyna i uśmiechnął się, bo chłopak miał dziś urodziny, jednak prezent urodzinowy postanowił dać mu dopiero wieczorem, a ten świąteczny czekał na niego na dole pod choinką wraz z innymi prezentami. Przez chwilę przyglądał mu się, aż w końcu wyciągnął dłoń odgarniając kosmyki włosów opadające chłopakowi na oczy. Nie chciał go budzić, ale jeśli on tego nie zrobi, to jego mama użyje nieco brutalniejszego sposobu. Wolał więc zrobić to sam.

- Louis. - szepnął.

Nic. Zero reakcji.

- Lou. - powtórzył głośniej smyrając go delikatnie palcami po ramieniu.

Tym razem poruszył się nieznacznie, ale jego powieki ani drgnęły.

- Kochanie. - szepnął prosto do jego ucha kątem oka widząc, że to przynosiło rezultaty, bo chłopak przekręcił głowę lekko w jego stronę. I choć dalej nie otwierał oczu to wiedział, że się przebudza, bo na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech. - Wstawaj. - kontynuował, nachylając się nad nim. - No dalej śpiochu. - zaśmiał się cicho.

W tym samym momencie zobaczył, że Louis otwiera oczy, więc odsunął się nieznacznie spoglądając na niego z uśmiechem.

- Wiesz jaki dziś mamy dzień? - spytał ściszonym głosem, by nie obudzić wciąż smacznie śpiącego w jego łóżku Alexa.

Louis zamrugał kilkukrotnie prawdopodobnie próbując przyzwyczaić swoje oczy do światła, a potem znów na niego spojrzał. Był zupełnie zaspany przez co nie potrafił przestać się uśmiechać.

- Um.. Wigilia? - wychrypiał.

- Też. - przytaknął. - Ale przede wszystkim.. wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, skarbie. - nachylił się składając na jego wąskich ustach czuły pocałunek. - Prezent dostaniesz wieczorem w porządku?

- Nie musiałeś mi niczego kupować. - pokręcił głową.

W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się jeszcze raz cmokając jego usta.

Po tym jak wreszcie udało im się podnieść i umyć zeszli na śniadanie, które już czekało na stole. Oczywiście Gemma i Anne zdążyły już zjeść, więc przy stole usiedli jedynie we dwoje. Właściwie to Louis nie zdążył nawet usiąść, bo Anne od razu zakleszczyła go w swoich ramionach.

- Wszystkiego najlepszego! - ucałowała oba jego policzki pozostawiając na nich małe ślady czerwonej szminki. - Dużo zdrowia, miłości i spełniania wszystkich marzeń.

- Dziękuję bardzo. - odparł z szerokim uśmiechem.

Pospieszani przez Anne szybko zjedli śniadanie i udali się do salonu. Na razie mieli rozstawić stół i zrobić całą zastawę. Święta spędzali jedynie w swoim gronie, więc nie mieli dużo pracy, jednak za nim zaczęli cokolwiek robić, parsknął śmiechem widząc na policzkach szatyna ślady po szmince jego mamy.

- Co? - zmarszczył brwi, kiedy podszedł do niego kciukiem próbując zetrzeć czerwone ślady z policzków.

- Szminka. - oznajmił pokazując swój czerwony kciuk. Skrzywił się bo teraz wszystko jeszcze bardziej rozmazał.

Save MyselfWhere stories live. Discover now