Tresura w lot

699 31 5
                                    

- Ja będę mówił.- stwierdziłem przed wejściem do kajuty Drago.

Mimo, że reszta bazy przyjęła nas z radością, ciesząc się, że w ogóle dychamy, każdy wiedział, że Krwawdoń nie będzie zadowolony. W końcu nic nie złapaliśmy. Czułem zdenerwowanie załogi, ale za cel postawiłem sobie, że to ja poniosę konsekwencje. Mogliśmy mieć smoka, ale byłem za słaby, żeby doprowadzić sprawę do końca. Oni nie byli niczemu winni.

- Ale Czkawka...- mruknął Øyvind, jednak Dag położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił głową.

Podniosłem lekko drżącą dłoń, którą zacisnąłem w pięść i zastukałem w drzwi. Niemal natychmiast usłyszeliśmy pozwolenie na wejście. Otworzyłem drzwi i powolnym krokiem przemierzyłem pomieszczenie, zatrzymując się na jego środku. Załoga zatrzymała się za mną, wstrzymując oddech.

W pokoju, jak zawsze panował półmrok, ale ja doskonale wiedziałem, gdzie patrzeć. Drago siedział na kanapie po lewej i wpatrywał się w płomienie kominka.

- Melduję powrót piątej załogi.- wyartykułowałem, starając się mówić, jak najbardziej bez emocji. Ale czułem, jak moje mięśnie się spinają.- Misja nieudana.

Nie wytrzymałem i spuściłem głowę, zaciskając jeszcze mocniej pięści.

- Powód?

Miałem ochotę przewrócić oczami i parsknąć śmiechem, na to głupie pytanie. Przecież wiedział. Jednak się powstrzymałem od nieodpowiednich reakcji, nie chcąc pogarszać naszej sytuacji.

- Brak smoków w tamtych okolicach.

- Był jeszcze atak, który...- odezwał się Dallak, przez co spojrzałem na niego przez ramię.

Jednocześnie byłem pod wrażeniem, czułem wdzięczność i wściekłość. Pod wrażeniem, że postanowił się odezwać, mimo tego napięcia wkoło i strachu, który przeszywał każdego z nas. Wdzięczność, bo chciał mi pomoc, a wściekłość, bo to wcale nie pomogło. Ja to niestety wiedziałem.

- Nie!- ryknął Drago, wstając gwałtownie z miejsca i łapiąc za swoją włócznię. Drgnęliśmy, spoglądając na niego, kiedy ruszył w naszą stronę.- To wasza niekompetencja sprawiła, że nie wypełniliście zadania.

Chwilę wymieniałem z Krwawdoniem spojrzenia, aż przełknąłem ślinę, rozluźniając ściśnięte gardło.

- Tak jest.

- Jaki był przebieg misji?- zapytał, podchodząc do swojego biurka, o które się oparł.

Odetchnąłem, rozluźniając dłonie. Nie mogło przecież być tak źle.

- Dopłynęliśmy do Nox, ale już po kilku godzinach nastąpił atak, który zniszczył cały fort i zabił większość ludzi.- wyjaśniłem.- Wypłynęliśmy następnego dnia i tułaliśmy się po pobliskich wyspach, szukając gadów. Jednak bez skutku.

Tak, najpierw wpadliśmy na wyspę pojebanego kultu, który nas ostro poturbował i musieliśmy kilka dni się leczyć, a potem wpadliśmy na wyspę z Furią, która mnie omamiła. Nieomal dwa tygodnie bezowocnego łażenia w kółko. Koło tygodnia zajęła nam droga w dwie strony. Straciliśmy... straciłem nasz czas.

- Nie było was trzy tygodnie, w czasie których zdążyliście zniszczyć fort i nic nie złapać?- czułem rosnącą furię w głosie Krwawdonia.

- Jak to my zniszczyliśmy fort?- oburzył się Yasin.- Przecież to był atak. Mogliśmy zginąć!

- Yasin.- warknąłem pod nosem, zerkając na niego i lekko kręcąc głową.- Zamknij się.- wróciłem wzrokiem do Drago, który zaciskał palce na włóczni.- Pojawił się tajemniczy jeździec, który miał własnego Oszołomostracha. Nie mogliśmy nic zrobić. Nie dał żadnego ostrzeżenia, ani nic.

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Where stories live. Discover now