Uczta ku nowemu

468 27 6
                                    

Ocknąłem się, kiedy słońce ledwo wychodziło zza horyzontu. Lekko się podniosłem i spojrzałem za siebie, na drugą stronę łóżka, które było puste. Byłem pewien, że Astrid wczoraj ze mną została, ale możliwe, że poszła do domu, jak zasnąłem.

Odetchnąłem i usiadłem na łóżku, spoglądając na swój tors, który był odkryty przez to, że spałem bez koszulki. Miałem na sobie sporo siniaków i zadrapań przez co, całe moje ciało było jeszcze dosyć obolałe. Blondynka wczoraj profesjonalnie się mną zajęła, co bardzo mi pomogło, bo sam byłem w cienkim stanie.

Przebrałem się w czyste rzeczy i zszedłem na dół, gdzie była już Valka. Siedziała przy stole i piła coś w kubku. Po niej też było widać ślady walki; na policzku miała siniaka i zadrapanie, a na brodzie małe rozcięcie.

- Hej.- mruknąłem, siadając naprzeciwko kobiety, która tylko kiwnęła smętnie głową.- Co pijesz?

- Napar.

Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na kubek w jej dłoniach.

- Z czego?- dopytałem, nie wiedząc, co innego powiedzieć.

- Eee, Gothi mi wczoraj dała kilka ziół uspokajających.- nieśmiało wyznała.

- Ach.- kiwnąłem głową.

- Trochę są dziwne w smaku, ale...- mruknęła, przykładając naczynie do ust.- działają.- Po chwili szatynka wstała i wzięła drugi kubek, który napełniła naparem, który grzał się na palenisku i postawiła przede mną.- Spróbuj.

Wziąłem łyk naparu, a Valka usiadła znów na swoim miejscu. Prawie się zakrztusiłem przez smak ziół, które spowodowały, że od razu zrobiło mi się niedobrze. Odstawiłem naczynie na stół, lekko się krzywiąc. Tego nie dało się pić.

Siedzieliśmy moment w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Sytuacja jest dziwna i oboje to wiedzieliśmy. Stoick nie żyje i to zaraz po tym, jak ponownie się spotkaliśmy. Jej musiało być jeszcze trudniej, bo nie widzieli się dwadzieścia lat i rozstali w gorszej sytuacji. Ja sam uciekłem, a ją porwały smoki i ojciec myślał, że nie żyje. Jeszcze się poświęcił, aby nas ochronić. To było tak nierealne.

- Jak się trzymasz?- spytałem w pewnej chwili, spoglądając na kobietę, która spuściła wzrok na swój kubek.

- W porządku.- rzuciła po chwili.

- Mamo...

- W porządku.- przerwała mi, spoglądając w oczy na potwierdzenie swoich słów.

Znów spędziliśmy chwilę w ciszy, w czasie której Valka westchnęła, spuszczając głowę. Będzie nam pewnie teraz ciężko, ale miałem nadzieję, że wszystko się ułoży. Tyle, że nie wiedziałem, jak do tego doprowadzić. Teraz na moich barkach miały spoczywać wszelkie obowiązki, a ja miotałem się jak ryba na brzegu.

- Co mam teraz zrobić?- zapytałem cicho, uwalniając swoje wątpliwości.

- Jako wódz?- dopytała Valka, spoglądając na mnie, a ja kiwnąłem głową.

- Tak. No wiesz, jesteśmy teraz bezpieczni i zbieramy się po walce, ale...- wzruszyłem ramionami i parsknąłem.- co dalej?

- No wiesz...- kobieta odetchnęła, biorąc łyk naparu.- Pilnujesz ludzi.

- Hm.- kiwnąłem głową.

- Dbasz o wioskę. Urządzasz, co chwilę uczty.- uśmiechnęła się na swoje słowa, a ja nie wytrzymałem i się zaśmiałem. Dobrze rozumiałem nawiązanie do ojca, który wykorzystywał każdą okazję do świętowania.- Niczego sobie życie.

- No w sumie...- mruknąłem, będąc teraz bardziej zaznajomiony z wizją siebie, jako przywódcy. Byłem też spokojniejszy, że mogę sobie poradzić. Mama przecież mi pomoże, tak samo jak Pyskacz. Są doświadczeni i wiele wiedzą. Pewnie będą mnie bardzo wspierać.- Tyle, że co dzień mijasz kogoś z Jorgensonów...- Przez moje słowa oboje się roześmialiśmy.- Myślisz czasem...- zacząłem po chwili, biorąc łyk tego okropnego naparu. Musiałem jednak przyznać, że działał kojąco.- Ciekawe, co by było...- skrzyżowałem wzrok z Valką.- jakby życie... potoczyło się inaczej...

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Where stories live. Discover now