Bitwa

381 27 8
                                    

- Czkawka!- rzucił ojciec, łapiąc mnie za ramię i powstrzymując przed zejściem do Krwawdonia.- Nie. Nie będziesz z nim walczył sam.

- Zażądał pojedynku, no to go dostanie.- warknąłem, starając się wyszarpać.

Czułem wewnętrzną furię, która szukała ujścia. Chciałem roznieść Drago i całą jego armię. Może miałem małe szanse, ale w tamtym momencie nawet o tym nie myślałem. Chciałem mieć nareszcie spokój. Nie czuć oddechu śmierci na karku.

- Dobrze wiesz, że nie dasz mu rady.

- Nadal tak nisko mnie cenisz?!- krzyknąłem, nareszcie uwalniając rękę z uścisku ojca i stawiając krok w tył.

Mierzyłem mężczyznę nieprzyjemnym spojrzeniem, podczas kiedy jego tęczówki były przeładowane emocjami. Nigdy go takiego nie widziałem. Wyraźnie obawiał się walki i wciąż myślał nad jak najlepszym rozwiązaniem tego problemu.

- Po prostu go znam.- ojciec westchnął, kręcąc głową.- Czkawka, słuchaj...

- Cholera.- podniosłem głos, mijając ojca i kierując się w stronę zejścia.- Wiedziałem, że dalej jestem tu nikim!

- Stój.- rzucił Stoick tak twardym głosem, że automatycznie się zatrzymałem.- Proszę.- dodał ciszej, przez co spojrzałem na niego przez ramię. Był odwrócony w moją stronę i wpatrywał się we mnie ze szczerą nadzieją, że posłucham. Zacisnąłem usta w wąską linię, ale odwróciłem się również w jego stronę, czekając aż poda jakąś alternatywę. Mężczyzna odetchnął i do mnie podszedł.- Możesz zginąć...- mruknął, zerkając w stronę okrętów, gdzie podnosiło się coraz więcej głosów.

- Nie...- zacząłem, gwałtownie kręcąc głową.- mnie to nie obchodzi.

- A mnie tak.- mężczyzna wrócił do mnie spojrzeniem, na co lekko zmarszczyłem brwi, cierpliwie słuchając i będąc odrobinę spokojniejszym. Ojciec spojrzał na Myszę, która stała kilka metrów od nas.- Więc, wskakuj na smoka i walcz z jego grzbietu, dobra?- podążyłem za jego spojrzeniem, krzyżując wzrok z gadem, który lekko przekrzywił głowę.- Jeśli możesz?

Spojrzałem w oczy ojca i lekko się odsunąłem. Chwilę walczyłem z myślami, starając się podjąć decyzję. Wiedziałem, że moje szanse w walce przeciwko Krwawdoniowi sam na sam są nikłe. Mieliśmy plan i dość wysokie szanse powodzenia. Ta walka była niepotrzebna, a mogła tylko osłabić morale Wandali. Jak również nie chciałem koniecznie podsuwać się śmierci pod kosę.

- Uważaj na siebie.- mruknąłem, klepiąc ojca w ramię i odsuwając się w stronę smoka. Stoick lekko się uśmiechnął, kiwając delikatnie głową.- Idź.- rzuciłem, podbiegając do gada, na którego miałem wskoczyć, ale zatrzymał mnie głos.

- To nie fair.

Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się w bok, gdzie w moją stronę szła Astrid.

- Huh?

- Zaproszenie na kolację?- wyjaśniła, zatrzymując się niecałe dwa metry ode mnie.- Chętnie pójdę.- jej twarz przybrała ostrzejszy wyraz, ale była zdenerwowana, co zauważyłem przez zaciśnięte w pięści dłonie.- Nawet nie myśl o tym, aby nie wrócić.

Uśmiechnąłem się i w trzech krokach znalazłem się przy dziewczynie, którą objąłem ramieniem i przyciągnąłem do swojego ciała. Wcisnąłem w jej wargi szybki pocałunek, po czym spojrzałem w duże, błyszczące oczy.

- Nie zamierzam.- odparłem, po czym ją puściłem i wskoczyłem na smoka, który wzbił się w powietrze.

Wzniosłem się na kilka metrów, spoglądając na ojca, który miał dać nam znak do ataku. Mężczyzna spojrzał w stronę zniecierpliwionego Krwawdonia i rozłożył ręce.

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin