Przybysz

570 22 6
                                    

   - Czkawka.- dotarł do mnie jakiś przytłumiony głos.- O Thorze!- był to kobiecy zirytowany głos.- Czkawka?- uchyliłem powieki, czego od razu pożałowałem, bo moją głowę przeszył ból. Obraz przed moimi oczami był lekko zamazany, ale zobaczyłem, że nade mną stoi moja matka.- Czkawka.- kobieta potrząsnęła moim ramieniem.- Jesteś potrzebny, jako wódz.

Jęknąłem męczeńsko, po czym nakryłem się kocem. Czułem się okropnie; dopadły mnie mdłości, a głowa nieprzyjemnie pulsowała, więc nie miałem najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka. Wiedziałem, że mam teraz na głowie osadę, ale moje poczucie obowiązku było znikome.

- Jestem rozpierdolony.- mruknąłem w poduszkę.- Idź z tym do Astrid, jest moim zastępcą.

- Ją wybrałeś na zastępcę?- Valka wydawała się zaskoczona, czemu się nie dziwiłem, bo jeszcze wczoraj na ceremonii nie miałem bladego pojęcia, kto by się nadawał.

- Tak, właśnie teraz ją wybrałem. Możesz przy okazji zanieść jej tą wieść.

〃〃〃※〃〃〃

Noc, świt i poranek przesiedziałam przygrabiona na łóżku. Gapiłam się w jeden punkt przed sobą, ale przed moimi oczami przewijały się nieprzyjemne obrazy, które sądziłam, że zakopałam w czeluściach umysłu. Do tej pory udawało mi się unikać wspomnień, nic ich nie było w stanie wybudzić, nawet pobyt w bazie Krwawdonia, gdzie sytuacje były bliźniaczo podobne. A teraz byłam w rozsypce przez jedną sytuację z Haddock'iem. Może dlatego, że Czkawkę znałam. Tak samo jak znałam... jego.

Wszystko zaczęło płonąć. Jebany Mads zrzucił coś na ziemię, gdy się szarpaliśmy. Jakąś świeczkę. 

Leżałam na plecach, ciężko oddychając. Byłam lekko oszołomiona po naszej walce, w czasie której każde oberwało. Gdy się poznaliśmy przepadłam od razu, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam. Robiłam wszystko by mu zaimponować, a potem utrzymać przy sobie. Wszystkie moje działania były kierowane w jego stronę i najpierw było pięknie. Wspólne przygody, wypady i zyski, które zapewniały spokojniejsze życie. Bezpieczeństwo. Miał inne poglądy niż ja, ale rozumiał moje stanowisko. Akceptował mnie i Szczerbatka, co wydawało mi się istnym cudem. Dopiero, gdy zaprzestaliśmy podróży i osiedliliśmy się w naszej chatce, zaczęło go ponosić. Z czasem coraz bardziej.

Przekręciłam się na brzuch i zamglonym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pod naszą kanapą zauważyłam miecz, którym jeszcze chwilę temu próbował mnie trafić. 

To chyba było apogeum jego szaleństwa. Coraz częściej traktował mnie, jak rzecz, którą można zostawić na cały dzień albo i dłużej, a używać jej tylko w razie potrzeby. Kiedy zaczęłam się buntować, reagował agresją. Zwykle wtedy uciekałam na Szczerbatku, który mnie chronił, ale dziewięć dni temu, gdy byliśmy na wycieczce na sąsiedniej wyspie, zaatakowali nas łowcy i złapali mojego smoka. Wczoraj dopiero wróciłam, będąc ledwo żywa. Dzisiaj, kiedy opowiedziałam Mads'enowi o sytuacji, oczywiście zaraz obiecał, że się tym zajmie. Ślepo wierzyłam w każde słowo z jego ust, aż zobaczyłam w jednej z szuflad list... od łowców. Zlecił im pojmanie smoka; mojego Szczerbatka. Tak się zaczął początek końca.

Zaczęłam się czołgać w stronę miecza, słysząc że mężczyzna za mną jeszcze dycha. Co jest większym zagrożeniem? Ten pojeb, który mnie ściga i chce mnie ewidentnie posiąść na własność, zamknąć w czterech ścianach, aby mnie mieć na każdą swoją zachciankę czy może pożar, który zaraz sprawi, że zawali się na nas dach?

Kiedy byłam już niecałe dwa metry od broni, Mads kopnął mnie w bok, przez co padłam na ziemię. Oparłam czoło o podłogę, ciężko oddychając.

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Where stories live. Discover now