18. Brzydzę się sobą, Louis.

7K 319 761
                                    

– Zwolnij, Lou... – jeknąłem boleśnie w połowie drogi na piechotę do mojego domu rodzinnego. – Twój tyłek w przeciwieństwo do mojego nie cierpi – prychnąłem.

– Wybacz, zapomniałem – wysłał mi na wpół przepraszające, jak i roześmiane sporzenie. Po chwili stanął przede mną, nachylając się lekko do przodu. – Wskakuj – powiedział, klepiąc swoje plecy.

– Nie – pokręciłem głową. – Jeszcze złamiesz się przeze mnie w pół! – miałem ochotę go klepnąć w bark, gdy przewrócił oczami.

– Ile ważysz, mały? Piętnaście kilogramów? No, dalej – zachęcał, patrząc na mnie zza ramienia.

– Nie śmiej się ze mnie – zmrużyłem na niego oczy. – Masz za wysokie mniemanie o sobie, dupku. – W końcu z lekkim zmartwieniem wskoczyłem na plecy Louisa, trzymając jego szyję, gdy on podtrzymywał tył moich ud.

– No masz rację, otyłość trzeciego stopnia – prychnął ironicznie, dźwigając mnie na swoich plecach jakbym rzeczywiście ważył tylko kilkanaście kilogramów.

– Kiedy zacznę chodzić na siłownię nie będziesz już mógł mnie nosić – ogłosiłem, wyszczerzając się, kiedy Louis przyspieszył kroku.

– Po co ci siłownia? – zmarszczył brwi. – Żeby przejść z kości na ości? – uszczypnąłem go w kark, na co on wzdrygnął się, tym samym podrzucając mnie do góry.

– Bardziej, żeby wyrobić jakieś mięśnie – powiedziałem, zaciskając uścisk na ramionach Louisa. – Chcę się sobie bardziej podobać – dodałem nieco ciszej.

– W takim razie musisz najpierw przytyć, słońce – uśmiechnąłem się jak idiota, słysząc to przesłodkie określenie. – Ja zanim zacząłem ćwiczyć nie byłem taki chudy jak ty, a wręcz przeciwnie.

– Ale wtedy będę gruby – burknąłem, jak małe dziecko, opierając brodę na głowie szatyna.

– Ja nie byłem gruby i ty też nie będziesz. Zrobisz się po prostu... mięciutki bardziej – zaśmiał się lakonicznie. – Uwierz mi, że inaczej w życiu nie zbudujesz żadnych mięśni. Jedynie schudniesz.

– Dobrze, dobrze. Zachowujesz się jak moja mama – powiedziałem, widząc już swój dom na horyzoncie. – Czy może wolisz określenie tatuś? – spytałem żartobliwie, kopiąc Louisa piętą w jego biodro.

Szatyn słysząc to, mocniej zacieśnił uścisk na moich udach i kątem oka dostrzegłem w jego oczach enigmatyczny błysk. – Cholera, niech ta dupcia szybciej ci się kuruje, bo nie wytrzymam długo.

– Jeśli następnym razem mnie tak urządzisz, to nie wyjdę z łóżka przez tydzień – powiedziałem całkiem szczerze, kładąc dłoń w miejscu, gdzie biło moje serce na znak przysięgi.

– Z tego, co pamiętam, sam prosiłeś, abym robił to: szybciej! Mocniej! – Podczas wymawiania dwóch ostatnich słów, znacznie podniósł głos, podrzucając mnie na swoich plecach. Rozglądałem się niespokojnie po okolicy mając nadzieję, że nie usłyszał tego nikt z mojego osiedla.

– Boże... Jesteśmy razem od dwóch dni, a ja mam cię już dość – zaśmiałem się, ale szybko pomyślałem, jak źle mogło to zabrzmieć. – Oczywiście żartuję... – kocham cię – uwielbiam cię – odparłem. To jeszcze zbyt wcześnie, by wyznawać to Louisowi.

– Dzięki – prychnął. Na szczęście moja pierwsza wypowiedź ani trochę go nie zraniła, co bardzo mnie cieszyło. – Przypomnę ci to gdy znowu będę cię pieprzyć – zakrztusiłem się powietrzem. Chryste, Louis był taki bezpośredni...

Zaśmiałem się z onieśmieleniem, zniżając swoją głowę, by zostawić buziaka na jego ustach dokładnie w momencie, gdy znaleźliśmy się na podjeździe mojego domu. Nie przewidziałem jednak, że przed domem będzie czekał mój ojczym.... Cóż.

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz