72. Tańcz tak, jakby oprócz nas nie było tu nikogo

2.8K 166 247
                                    

Imprezka, imprezka.

Nie było zbyt wielu komentarzy, ale i tak wstawiam kolejny, bo jestem miła!

– Kurwa, pierdolona jego mać! – usłyszałem z dołu warknięcie swojego chłopaka, na które przewróciłem oczami. Od rana używał głównie takich sformułowań, ilekroć mu coś upadło, krzywo wyszło czy zwyczajnie się nie udało.

– Co tym razem, skarbie? – spytałem wchodząc do pokoju. Louis stał przed lustrem i gdy tylko mnie zobaczył jego twarz złagodniała, a on patrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.

– Krawat mi się plącze – fuknął, niemalże tupiąc nogą. – Jest jakiś zepsuty.

Obserwowałem jak wydyma dolną wargę i ściągając krawat przez głowę rzuca go niechlujnie na łóżko.

– Lou, co ty wyprawiasz? – zaśmiałem się.

– Nie potrzebuję tego gówna. Jestem piękny bez tego.

– Oczywiście – wywróciłem czule oczami, podchodząc do łóżka i wziąłem materiał w swoje dłonie, obracając Louisa do siebie.

– Nie potrzebuję--

– Pomogę ci go zawiązać i będziesz wyglądać jak milion dolarów, dobrze? – spytałem, uśmiechając się do niego nieśmiało. Miałem na sobie zwyczajny czarny garnitur, identyczny jak ten Louisa. Pierwszy raz oboje mogliśmy podziwiać siebie nawzajem w takim wydaniu.

– Pół miliona nie wystaczy? – zachichotał.

Pokręciłem głową z politowaniem, dotykając delikatnie jego karku.

– Dlaczego jesteś taki naburmuszony?

– Bo to jebane chujostwo mi się ciągle pierdoli – burknął. To niesamowite jak dużo potrafił przeklinać, gdy był zdenerwowany. Na szczęście Rai nie słyszała jego bluzg.

– Spokojnie, Loubear – powiedziałem łagodnym głosem, prostując materiał. Wrzuciłem krawat do szafy, wyciągając z kieszeni moich spodni dużo ładniejszą muszkę. Zawiązałem czarną kokardę wokół kołnierza, czując na szyi Louisa jego i jednocześnie moje ulubione perfumy.

– Wyglądam jak pedał – mruknął, oglądając na siebie w lustrze skonsternowany. Zaśmiałem się głośno, ściskając jego pośladek.

– Mi też się nie podoba jak wyglądam. Chyba zdejmę marynarkę i ten głupi garniak – powiedziałem, chwilę później rzucając to wszystko na łóżko. – Najładniej zdecydowanie wygląda nasza córka. Księżniczko Rai! – zawołałem. W pokoju chwiejnym krokiem weszła Raisin. Jej całkiem długie już loczki były związane w dwie kitki. Na jej stopkach znajdowały się jasnoróżowe lakierki, pasujące idealnie do prześlicznej sukieneczki, która była mocno rozkloszowana ku dołowi, rzeczywiście nadając jej wygląd księżniczki. Całą stylizację dopełniała spinka, która trzymała jej grzywkę spięta na czubku głowy.

– Tatuś! – zawołała wesoło podbiegając do mnie, przez co mocno się zachwiała i przewróciła na kolana. Wziąłem ją na swoje ramię i spojrzałem w lustro. Wyglądaliśmy jak piękna rodzina.

– Naprawdę się postarałeś, co? – szepnął do mnie szatyn, bawiąc się nóżka Rai. Udał, że chce porwać jej buta, a dziewczynka wyrywała swoją nogę, kopiąc go w ramię.

– Nie mogłem przepuścić okazji, w której zobaczyłbym naszą córkę w tak pięknym stroju – wyznałem, podrzucając dziecko w ramionach. – Jedźmy do kościoła, jeszcze się spóźnimy!

– Masz rację – pokiwał głową, biorąc do ręki torbę, w której znajdowały się nasze komórki, portfele, oraz pieluchy, smoczek i butelka z piciem Rai. – Może nas nie będzie ksiądz gonił z widłami. – dodał ze śmiechem.

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz