40. Może to nasze przeznaczenie?

4.8K 248 222
                                    

– Harry! – usłyszałem znów głos Louisa, który nawoływał moje imię już od pięciu minut, gdy ja siedziałem na kanapie z pełną determinacją. – Harry, przecież mogę ci pomóc.

– Jestem niezależnym mężczyzną, dam radę! – zacisnąłem zęby, próbując wygiąć się w jakiś wymyślny sposób, aby wsunąć piętę do trampka. Zdecydowanie nie doceniałem piątego miesiąca zanim nadszedł ósmy.

– Ale kochanie... Proszę, daj sobie pomóc – Louis, kucając przy mnie na jednym kolanie, złapał moją łydkę. Delikatnie kopnąłem go bokiem mojej stopy, przez co stracił równowagę, lądując na pośladkach.

– Ani się waż – mruknąłem. – Jak kobiety sobie radzą, to ja też!

– Dobrze, kurwa – chłopak westchnął głośno. – W takim razie dawaj sobie radę dalej... – naburmuszył się lekko, choć wiedziałem, że i tak nie jest zły.

– Nie musisz na mnie od razu fuczeć – prychnąłem, chwilę później klaszcząc z entuzjazmem w dłonie, gdy udało mi się założyć jeden but. – Widzisz?

– Wiesz, że teraz musisz zasznurować? – spytał głupio. Spojrzałem na rozwiązanego trampka, schylając się do niebieskich sznurówek. To są jakieś jaja, przecież nie dosięgnę!

– Ja te stopy ledwo widzę – jęknąłem z bólem, już prawie dosięgając do sznurowadeł. Szatyn kucnął przede mną, odciągając moje ręce i zasznurował buta, po czym bez żadnego problemu nasunął na moją stopę drugiego, również go zawiązując.

– Nienawidzę cię – stwierdziłem twardo, z rozczarowaniem, oczywiście kłamiąc, gdy chłopak pomógł mi wstać z kanapy.

– Kochasz mnie – stwierdził, łapiąc moje biodra w asekuracyjnym geście.

– Boże, jak pomyślę, że mam dzisiaj przejść jakiś dłuższy dystans, niż z łóżka do lodówki, to mam ochotę się rozpłakać – westchnąłem, wychodząc z szatynem na dwór.

– To wcale nie tak daleko jak ci się wydaje, a droga jest bardzo przyjemna – starał się mnie udobruchać, automatycznie łapiąc moją dłoń.

– Pogadamy jak ty będziesz dźwigał zbędne piętnaście kilogramów – zmrużyłem na niego oczy.

– To raczej nigdy nie nadejdzie, słonko. Musiałbym cały czas jeść i chyba w ogóle nie wychodzić z domu – odparł, masując wierzch mojej dłoni kciukiem. Nie pocieszał, wcale nie pocieszał. – Pomyśl, że jeszcze tylko dwa miesiące. Pomyśl-

– Niecałe! – podkreśliłem, z leniwym uśmiechem układając drugą rękę na brzuszku.

– Właśnie! Jeszcze tylko troszkę – po tym wycisnął mokry pocałunek na środku mojego czoła. Podśmiewywałem się z niego za każdym razem, gdy to robił, ponieważ musiał się trochę natrudzić, by do niego sięgnąć. To jest tak samo rozkoszne, jak stawanie na palcach do szafki, w której trzyma paczkę swoich ulubionych płatków śniadaniowych. I poza tym jest tak samo uparty jak ja, gdy chcę mu pomóc, a cały czas narzeka na mnie. Już tylko mogę się domyślać, jaka będzie nasza córka, posiadając cechy nas obu.

– Jak już urodzę chyba będę spał przez tydzień.

– Tak, tak – Louis zaśmiał się, cmokając mnie w szczękę i gładząc mój twardy jak skała brzuch. – Będziesz zbyt zajęty opieką nad naszym maleństwem.

– Dzisiaj w nocy Raisin mnie ciągle budziła – powiedziałem męczeńskim tonem. – Postanowiła sobie urządzić tańce o drugiej.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś? – spojrzał na mnie z wyrzutem.

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz