50. Kocham wszystkie nasze pierwsze razy.

5.3K 198 240
                                    

– Louisss... – sapnąłem, gdy obudziłem się grubo po dwunastej z potwornym bólem głowy, a mojego chłopaka nie było obok mnie w łóżku. Pamiętałem wszystko z wczorajszej nocy. Moje oczy z niewyspania były opuchnięte, czułem to. W dodatku ten ból głowy i brzucha. I czy ja zaraz nie zwymiotuje na moją poduszkę? – Chyba umieram...

– Co znowu, Hazz? – spytał chłopak, gdy wszedł do pokoju z tacą śniadaniową.

– Brzuch mnie boli. Główka mi zaraz wybuchnie... – mruknąłem płaczliwym głosem, na co on zaśmiał się krótko.

– Która? – siadając obok mnie po turecku, postawił tace z talerzem pełnym kanapek na moich udach. Pokój wypełnił się zapachem kakao.

– Żadna. Chcę umrzeć – marudziłem.

– Niestety nie możesz. Napracowałem się z tym śniadaniem, więc żryj albo będę musiał cię zabić.

– Czyli wyjdzie na jedno – zachichotałem, zaczynając jeść śniadanie. A raczej niepewnie włożyłem tosta z masłem orzechowym, moim ulubionym, do ust. – Lou, nie dam rady. Proszę, weź to – zasłoniłem swoje usta.

– Jest tak źle? – automatycznie w jego spojrzeniu widziałem zmartwienie.

– Gorzej niż po urodzinach Nialla, kiedy tak strasznie zniszczyłeś moje gardło i nie mogłem mówić całe dwa dni.

Louis wybuchł śmiechem, głaszcząc mój policzek, gdy ja cały czas siedziałem drętwo, wzrok lokując na toście.

– Wolałbym jakbyś jednak postarał się coś zjeść, by mieć siły na dzisiejszy dzień.

Zipnąłem z poddaniem, przeżuwając swoje jedzenie i oparłem głowę o bark Louisa, który sam popijał kawę.

– Co u mojej jedynej motywacji do życia? – szepnąłem z w pół-pełną buzią.

– Obudziłem się kilka godzin temu i zająłem się Raisin, bo ty spałeś jak smok mimo, że dosłownie niania trzeszczała ci nad uchem.

– Ale ja mówiłem o mojej córce – zmarszczyłem brwi, patrząc na Louisa, jak na idiotę.

– I to ja jestem dupkiem?! – prychnął, uderzając w moją głowę poduszką, a ja wybuchłem śmiechem, szybko tego mimo wszystko żałując, bo gardło wciąż okropnie piekło, zwłaszcza gdy połknąłem kawałek kanapki.

– Rozlejesz mi zaraz kakao i będziesz sprzątać! – żachnąłem, trzymając między palcami ucho mojego kubka.

– Rai właśnie leży w łóżeczku, bo larwa mała nie chce spać i dałem jej do pomacania mój powerbank. Bardzo się jej spodobał – w końcu odpowiadając na moje pytanie, zdążył w ciągu trzydziestu sekund trzy razy przewrócić oczami. Cały Louis.

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że może wziąć go do buzi – wyobraziłem sobie minę szatyna na obślinione urządzenie. – A przede wszystkim może włożyć język w kontakt.

– Wiem, ale nałożyłem na niego skarpetkę, żebym mógł potem z niego korzystać, no i żeby nie włożyła języka do wejścia. Harry, ja naprawdę nie jestem taki bezmyślny! Jestem ojcem! – wyprężył się dumnie na co zachichotałem, zjadając do końca tosta, nim mogłem mówić dalej.

– Tak, masz rację, jesteś nim.

– A tak zmieniając temat... naładowałem kamerę – puścił mi oczko, a ja o mało nie udławiłem się kolejnym łykiem kakao. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, zagryzając wargę. W spokoju jadłem swój posiłek, a gdy skończyłem, musiałem przywitać się z moją córeczką. Zaraz po tym jak trochę się ogarnąłem, ubrałem się i wymyłem zęby. Jak też domyśliłem się wcześniej, zastałem dziewczynkę z wpakowanym do buzi powerbankiem Louisa, z którego skarpetka lekko już zsunęła się od dołu.

Raisin • Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz