7. Pożar

2.1K 160 421
                                    

– ZACK! ZACK! OBUDŹ SIĘ! SZYBKO! – dziewczyna mocno szarpała za jego ramię, budząc go tym samym ze snu – ZACK! POŻAR! – wrzasnęła, przez co chłopak natychmiast wstał z ziemi.

– CO KURWA!?!?!? – wydarł się, a jego oczom ukazały się płomienie.

Cofnął się o krok, lecz nie dało to za wiele. Wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE był ogień, a oni stali idealnie po środku tej śmiertelnej pułapki. Kompletnie bez wyjścia. Żadnej drogi ucieczki. Zginie tu. Spłonie.

Znów wróciły koszmarne wspomnienia z dzieciństwa. Benzyna, zapalniczka, nieobliczalny ojciec... Te wszystkie obrazy migały przed oczami, jak drzewa podczas jazdy pociągiem lub innym środkiem transportu. Nic się jeszcze nie wydarzyło, a on już czuł ten ból. Pieczenie, topiąca się skóra, krew, która wrze w żyłach... To wszystko wróciło.

Oddech bruneta znacznie przyspieszył, a źrenice zmniejszyły się do tego stopnia, że ledwo dało się je dostrzec. Dlaczego koniec musiał być właśnie taki? Nie mógł na przykład zginąć od rany postrzałowej lub zostać zasztyletowany na śmierć? Płomienie były najgorszą śmiercią, jaka mogłaby go spotkać.

A może lepiej skończyć to już teraz? Jego kosa leży tak niedaleko, że bez problemu mógłby ją podnieść i zabić się nią sam. Tak. Tak! Właśnie tak zrobi! Samobójstwo ze strachu przed nieuniknioną śmiercią? Brzmi jak marzenie!

Już miał zrobić pierwszy krok w stronę swojej broni, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stał tak jak zahipnotyzowany. Nie mógł się kompletnie ruszyć!

– Ray! Podaj mi kosę! – wrzasnął, uśmiechając się przy tym szeroko, ale po jego oczach można było poznać, że wcale nie było mu do śmiechu. Był wręcz na skraju szaleństwa.

– C-co?!

– Muszę to zakończyć! – roześmiał się charakterystycznym, głośnym śmiechem, odchylając się do tyłu i spoglądając w niebo.

– ZACK, USPOKÓJ SIĘ! – krzyknęła dziewczyna, łapiąc go za ramiona i przyciągając do siebie, na wysokość swojej twarzy – Posłuchaj mnie teraz! – starała się mówić spokojnie, choć emocje pulsowały w niej, jak jeszcze nigdy. Położyła swoje drobne dłonie na jego policzkach i spojrzała głęboko w kolorowe oczy – Wyjdziemy z tego. Razem. Zawsze jest jakieś wyjście, rozumiesz?

Serce Isaaca zaczęło stopniowo zwalniać, by już po kilku sekundach uregulować swoje bicie do prawie normalnego tempa. Również źrenice z powrotem się powiększyły, a oddech nieco się uspokoił. Całą swoją uwagę skupił na tych błękitnych tęczówkach. Jeszcze nigdy nie patrzył w nie tak, jak teraz. Faktycznie, były naprawdę piękne. Wręcz uzależniały. Już wiedział, co doktor Danny musiał czuć. Te oczy jednak, nie były już martwe jak kiedyś. Teraz, lśniła w nich determinacja. Determinacja, która stopniowo wstępowała również w niego.

Wyrwał się i uważnie rozejrzał wokół, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Prawo, lewo, tył - nic. Kilkanaście metrów przed nim, mignęło coś fioletowego. Coś, jakby szata. W tamtym miejscu właśnie, już po niecałych pięciu sekundach, jedno z drzew zawaliło się, gasząc ogień na ziemi. To była jedyna droga.

W jedną rękę wziął kosę, a w drugą Rachel, jak wtedy, gdy biegli po schodach, w stronę wyjścia z budynku. Bez trudu przeskoczył nad kłodą, po czym tuż za nim zawaliło się kolejne drzewo. Reszta lasu nie była aż tak ciężka do pokonania.

Wybiegł na ulicę, a do uszu dotarł dźwięk syren strażackich. Dosyć blisko. Musieli uciekać. Znowu.

– Z-Zack... Gdzie my teraz...

– Zamknij się! – uciszył ją i szybko rezejrzał się dookoła, poszukując jakiegokolwiek rozwiązania problemu.

Jak było dwa lata temu? Całe życie przebywał na ulicy i nie pamięta, w jaki sposób się ukrywał? To chyba jakiś żart.

𝙳𝚘 𝚔𝚘ń𝚌𝚊 [𝚉𝚊𝚌𝚔 𝚡 𝚁𝚊𝚌𝚑𝚎𝚕] *𝚉𝙰𝙺𝙾Ń𝙲𝚉𝙾𝙽𝙴*Where stories live. Discover now