Rozdział 24

1.4K 39 12
                                    

Stoję na plaży.

Ocean przede mną jest wzburzony, prezentuje w ten sposób swoją potęgę i gniew.

Wokół szaleje burza.

Pioruny cisną jeden za drugim w taflę wody, fale są tak ogromne, że mam wrażenie, że za chwilę pochłoną mnie i przepadne.

Ale nic z tych rzeczy się nie dzieje.

Wszystko wygląda tak, jakby mnie i ocean oddzielała ogromna, niewidzialna szyba i dzięki niej jestem bezpieczna, pomimo tego, że stoję przy samym brzegu.

Nagle za sobą słyszę głos, którego nie potrafię rozpoznać. Choć wydaje mi się znajomy.

- Vanessa…- gdy się odwracam nikogo nie dostrzegam, jakby ten ktoś nagle się rozpłynął.

- Vanessa chodź do mnie. - słyszę znowu i tym razem, gdy się odwracam dostrzegam go. Stoi zaledwie kilkanaście kroków ode mnie. Jest ubrany cały na biało, co niesamowicie kontrastuje z panującym dookoła chaosem, w dodatku jego blond włosy zostają rozwiane przez wiatr. W takim wydaniu przypomina mi anioła, który chce uratować mnie przed czymś złym.

- Chodź ze mną. - odzywa się ponownie i tym razem wyciąga swoją dłoń w moim kierunku. Przez chwilę patrzę się na niego i nic nie robię.

Spoglądam w dół i widzę swoje włosy, które nie są czarne jak ostatnio, tylko mają złoty kolor, są jak promienie słońca.

Uśmiecham się na ten widok i już wiem co chcę zrobić.

Próbuję pójść w jego stronę, ale nie mogę.

Zaczynam szlochać z powodu swojej niemocy. Nie mogę ruszyć się nawet na krok. On też nic nie może zrobić, wiem to. Patrzy na mnie teraz smutnym wzrokiem.

- Już za późno Vanesso…- mówi, a potem znika. Znowu zostaje sama, cały czas próbując się ruszyć.

Łzy lecą mi strumieniami, zaczynam krzyczeć i wrzeszczeć.

Po chwili słyszę tłuczenie szkła, jakby niewidzialna szyba roztrzaskała się w drobny mak, teraz jest już blisko.

Ocean nie ma żadnej przeszkody w tym, aby mnie dosięgnąć.

Upadam.

Widzę jak przede mną powstaje ogromna fala, która zaczyna zbliżać się w moją stronę.

Zamykam oczy i czekam, czekam, czekam i za chwilę nie czuje już nic.

Budzę się cała zlana potem. Trzęsę się okropnie i przez moment nie mogę nawet oddychać. Serce bije mi jak oszalałe.

Na łóżko wskakuje Chanel, która zachowuje się tak jakby wyczuła, że coś niedobrego się dzieje.

Biorę głęboki wdech i wypuszczam ze świstem powietrze z ust. Powtarzam tą czynność kilka razy, już spokojniej i zakrywam twarz dłońmi.

- Znowu ten sen…- wzdycham i kręcę głową. Dlaczego to wszystko ponownie mi się śniło? Jednak tym razem to nie Aurora była w tym śnie. Dlaczego on tam był? Wcześniej nie zdarzało mi się, żeby śnił mi się sen łudząco podobny do poprzedniego, różniący się jedynie tylko niektórymi faktami.

Patrzę na godzinę jest 3 w nocy. Czyli u Aurory jest 19. Niewiele myśląc wybieram do niej numer i po chwili słyszę sygnał w telefonie i czekam aż odbierze.

- Halo? - odebrała po dwóch sygnałach.

- Aurora, muszę z Tobą porozmawiać. - skrzywiłam się na dźwięk swojego głosu.

Claret NightDonde viven las historias. Descúbrelo ahora