Rozdział 20

995 54 4
                                    

Pierwszy tydzień po przyjeździe był dość trudny. Widziałam jak Noah męczy się z przystosowaniem do panujących tu zasad i jak ciężko było go zwalić z łóżka żeby poszedł na zajęcia. Niestety, dla mnie też nie było to takie proste jak przewidywałam. Odczuwałam pozostałości po tak długiej śpiączce. Często robiło mi się słabo i kręciło mi się w głowie. Pielęgniarka oglądała mnie prawie codziennie, ale już nie wiedziała co ma ze mną zrobić. Pozostało mi jedynie czekać, aż wszystko wróci do normy. Przyjaciółki wspierały mnie i pomagały nam przyswoić materiał, który ominęliśmy żeby być na bieżąco. Jak się okazało to nie było aż takie trudne, bo nasze zdjęcia głowie składały się z wykładów na temat przystosowania się do hierarchii panującej w watasze, jak i w świecie ludzi. Oczywiście mieliśmy też podstawowe lekcje jak matematyka czy angielki. Najlepsze i najbardziej przyswajalne były oczywiście zajęcia z samoobrony i walki pod naszą drugą postacią.

Dziwne było to, że do Akademii uczęszczały też inne samice Alfa, ale tylko ja posiadałam białe jak śnieg futro. Myślałam, że wszystkie takie mamy. Niestety pod tym kątem też byłam wyjątkowa.

Miałam nadzieję, że ta walka z "moim odwiecznym wrogiem", kimkolwiek by nie był, nie odbędzie się zbyt szybko. Muszę być przygotowana, dlatego rodzice mnie tu wysłali.

Drugi tydzień zapowiadał się tak samo nudny jak pierwszy. Nic szczególnego rano się nie stało.

Wstałam jak zwykle o 6:30, poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic na pobudzenie mojego ciała do życia, ubrałam się i ruszyłam do kuchni. Chciałam przyszykować śniadanie dla naszej dwójki, ale stanęłam jak wryta przy drzwiach. To co tam zobaczyłam wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Noah stał przy kuchence w moim różowym fartuszku w muffinki, lekko kołysząc się w rytm muzyki puszczanej z telefonu i ewidentnie próbował coś ugotować.

Oparłam się o framugę drzwi i postanowiłam się poprzyglądać jego poczynanią. Niestety moja obecność szybko została wykryta. No tak wilczy węch.

Mój przeznaczony obrócił się do mnie z wielkim uśmiechem trzymając łyżkę w ręce. Na jego widok parsknęłam śmiechem.

-A ciebie co tak bawi? - zapytał robiąc przy tym oburzoną minę.

Przez to zaśmiałam się jeszcze bardziej. Po chwili uspokoiłam się i usiadłam przy wyspie kuchennej próbując odgadnąć co on tam próbuje zrobić. Nie było mi jednak dane zobaczyć bo jak tylko zaczęłam się wychylać on obrócił się i cmoknął mnie w nos.

-Nie ma podglądania. Poczekaj chwilę już kończę.

Tak jak powiedział chwilę później miałam przed sobą na talerzu parującą jajecznicę z jajkami sadzonymi i bekonem. Tak to wszystko poukładał, że przypominało uśmiechnięta buźkę. Do kompletu dostałam kubek parującej kawy.

Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam jeść. Niby było to zwyczajne danie, ale przygotowane z miłością przez ukochanego osobę, to smakowało wyśmienicie.

Kiedy już opróżniłam swój talerz, włożyłam go do zlewu i udałam się do sypialni. Szybko założyłam pierwsze lepsze ubrania z szafy i wróciłam do salonu.

Przy drzwiach czekał już na mnie uśmiechnięty Noah. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek.

Wyszliśmy na korytarz i zamknęliśmy drzwi na klucz.

Roznosiły się tu różne zapachy z pokoi, wszyscy o tej porze już kończyli śniadania, więc nie ma co się dziwić, ale jeden wyróżniał się na tle innych.

Spojrzałam na mojego mate i po jego minie widziałam, że też poczuł to samo co ja. Niezbyt zadowoleni i lekko zainteresowani nowych zapachem powolnym krokiem poszliśmy wzdłuż korytarza, a następnie po schodach w dół. Wyszliśmy z akademika i ruszyliśmy trzymając się za ręce w stronę budynku, w którym mieściły się sale lekcyjne.

Nie zaszliśmy daleko. Po chwili usłyszeliśmy za naszymi plecami kroki na żwirze i ciche warczenie, które z każdą chwilą robiło się coraz bardziej wyraźniejsze.

Obróciliśmy się, a ja wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Za nami stał chłopak. Blondyn, niebieskie oczy, dobrze zbudowany, jak na wilka przystało. Patrzył się w moją stronę. Spojrzałam mu prosto w oczy. One zmieniły swój kolor.

O nie. O nie, nie, nie. Tylko nie to. Przecież to niemożliwe.

-MOJA!-krzyknął.

Wtedy już wiedziałam, że mam przechlapane.

Dziecko księżyca (Zakończone)Where stories live. Discover now