Rozdział 24

923 45 1
                                    

Spotkanie z dyrektorką przyniosło wszystko to, o czym myślałem idąc do jej gabinetu. Po długiej rozmowie, podkęconej krzykami i kilkukrotnymi próbami rozszarpania gardła tego łajdaka, opuściliśmy pomieszczenie z nakazem natychmiastowego opuszczenia budynku szkoły z dożywotnim zakazem przekraczania jej progu.

Z Amelią jako pierwsi opuściliśmy gabinet. Nie mogłem znieść myśli, że dopiero wczoraj tu przyjechaliśmy, a już musimy opuścić budynek i to niezwłocznie. Moja druga połówka próbowała ukryć, ale widziałem w jej oczach to, że będzie tęsknić. Może nie za nauką, ale za przyjaciółmi znajdującymi się tutaj.

Jeszcze jedna sprawa nie dawała mi spokoju.

Amber. Pozostawała nadal nieprzytomna. Nie znaliśmy jej stanu zdrowia, nikt nie chciał nas do niej wpuścić, a próbowaliśmy kilkukrotnie zanim udaliśmy się do naszego pokoju, żeby się spakować.

Zrezygnowani i wkurzeni na maksa spakowaliśmy swoje rzeczy i zapakowaliśmy je wszystkie do samochodu.

Wsiedliśmy, zapięliśmy pasy i ruszyłem ostatni raz patrząc na budynek, w którym miałem rozpocząć nowe życie u boku mojej przeznaczonej, ale nie było mi to dane przez jednego kretyna. Stanął mi na drodze już 2 raz i o ten jeden raz za dużo. Teraz byłem bliski zabicia go, rozszarpania na strzępy, tak, że jego matka by nie poznała, ale niestety przerwano nam. Następnym razem mu już tak łatwo nie odpuszczę. Jeśli będzie ten następny raz.

Ścisnąłem mocniej pięści na kierownicy i próbowałem odgonić złe myśli, żeby nie prowadzić jak szaleniec i dowieść moje słoneczko w jednym kawałku do domu, ale to nie zdawało rezultatu, z którego byłbym zadowolony.

Zatrzymałem się na poboczu. Musiałem zebrać moje myśli do kupy, bo inaczej popadłbym w paranoję. Człowiek, a raczej wilk, który skrzywdził i prawie odebrał mi moją przeznaczoną, był na wolności, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Spojrzałem na śpiącą Amelię. Opierałam głowę o szybę nic nieświadoma tego co się ze mną dzieje. I bardzo dobrze. Nie powinna zadręczać się jeszcze tym. Ma swoje problemy. Przepowiednie, prawdopodobnie utratę przyjaciółki i utratę szkoły, którą polubiła i nie czuła się w niej obco.

Nachyliłem się i oparłem głowę o kierownice. Nagły ruch po mojej prawej odgonił moje myśli. Spojrzałem w tamtą stronę. Amelia wierciła się na swoim fotelu, ruszając rękoma i ściągając brwi.

-Nie, nie! Zostaw go!- zaczęła krzyczeć. Nie wiedziałem co zrobić, a jej krzyk coraz bardziej roznosił się po aucie i stawał się bardziej donośny.

-Nie! Nie! Zabij mnie, ale jego zostaw w spokoju!

Odpiąłem swój pas i zrobiłem to samo z jej. Najdelikatniej jak tylko potrafiłem złapałem ją za ramiona i lekko potrząsnąłem.

Nic to nie dało. Amelia dalej krzyczała przez sen. Stałem się bezradny. Siedziałem, trzymając ją za ramiona, nie wiedząc jak mogę ją obudzić.

-Ami.. Amelia... Kochanie, proszę obudź się- mówiłem w kółko, ale to też nie zdawało rezultatu. Czułem się bezsilny, ale nie poddawałem się. Powtarzałem ciągle w kółko i w kółko jej imię.


Amelia

Stałam pośrodku polany pokrytej delikatną warstwą śniegu. Z nieba spadały kolejne płatki, ale to nie one przykuwały moją uwagę. Nie dla nich tu stałam, nie po to żeby im się przyglądać. Kilka kroków przede mną stał Ardamon. Zza jego pleców wystawała nieśmiało głowa mojej przyjaciółki. Chowała się przede mną, ale nie miałam pojęcia dlaczego. To nie mnie powinna się bać, ale swojego przeznaczonego. Nie mam pojęcia co on jej nawkładał do głowy, ale muszę spróbować jakoś przeciągnąć ją na moją stronę.

-Amber, proszę Cię. Proszę, wyjdź zza niego i chodź tu do mnie. Tam nie jesteś bezpieczna.- prosiłam i błagałam ją, ale to nie przynosiło żadnego rezultatu.

Nagle bardziej się wysunęła, zupełnie jakby jednak moje słowa przebiły się do niej. Zaczęła iść w moją stronę, ale drogę zagrodziła jej ręka Ardamona.

-Niby z tobą będzie bardziej bezpieczna, niż ze swoim przeznaczonym? Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby puścić ją do ciebie?- spytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Nie oczekiwał wcale odpowiedzi. Chwycił Amber na kurtkę i postawił z powrotem za sobą. Dziewczyna przyległa do jego pleców tak, że widać było już tylko jej włosy.

-Masz ją natychmiast puścić albo..

-Albo co? Rzucisz się na mnie i pokażesz wszystkim jaka tak naprawdę jesteś?Że nie jesteś tą potulną córeczką wielkiego tatusia Alfy? No dalej, pokaż co potrafisz.

Ledwo trzymałam swoje nerwy na wodzy. Pazury zaczęły mi się wysuwać i wbijać w skórę dłoni, warkot zastygł mi w gardle w momencie kiedy mój przeciwnik machnął ręką do tyłu i przywołał kogoś, kogo nie byłam w stanie dostrzec, dopóki nie pojawił się u jego boku.

Nie mogłam w to uwierzyć. Nie. To niemożliwe. Wszyscy tylko nie on.

-Teraz możesz już pokazać swoją prawdziwą twarz.

Jego słowa nie bolały mnie tak bardzo jak widok osoby stojącej u boku mojego oprawcy. Spodziewałabym się wszystkich, ale nie mojego ojca stojącego ramię w ramię z nim. Moje serce pękało coraz bardziej jak widziałam jak ojciec patrzy na niego z uwielbieniem, a kiedy spojrzał n a mnie, w jego wzroku kryła się niechęć i odraza.

-Nie takiego potomka oczekiwałem- zaczął mój ojciec patrząc na mnie coraz bardziej pogardliwym spojrzeniem- chciałem mieć syna. Pierworodnego, który nie byłby takim mazgajem i beztalenciem jak ty. Nie jesteś godna posiadanie tytułu Alfy i mojej następczyni- spojrzał na Ardamona i wymienili triumfalne uśmieszki- ale co innego Ardamon, Jest silny, potężny i będzie moim godnym następcą.

Po jego słowach serce przełamało mi się kompletnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam i patrzyłam jak to co miało być moje, ojciec przekazuje temu zwyrodnialcowi. Łzy leciały mi po policzkach i nie potrafiłam powstrzymać ich.

-Kochanie- odezwał się ponownie mój ociec z jadem w głosie- może i odebrałem Ci stanowisko, ale podniesiesz się z tego.

-Żeby Cię bardziej złamać moja perełeczko- ciągnął dalej Ardamon- przyprowadziłem jeszcze jednego gościa.

Uśmiechął się szyderczo i spojrzał za siebie. Jego dwaj sługusy przywlekli kogoś i podali mu go jak jakąś szmacianą lalkę.

-To nie tylko zniszczy ciebie, ale także i tych, którzy chcięli pójść za tobą.

To powiedziawszy podniósł postać do góry, a moje złamane serce zaczęło mocniej bić. Na jego rękach zwisał bezwładnie Noah.

-Nie, nie! Zostaw go!- krzyczałam i zdzierałam sobie gardło, ale on nie posłuchał i już przyłożył mu ręce do gardła.

-Nie! Nie! Zabij mnie, ale jego zostaw w spokoju!

Poddałam się. Kolana mi się samoistnie ugięły i padłam przed nimi na ziemię. Śnieg zmoczył mi nogawki, ale nie przejmowałam się tym, bo w tym momencie liczył się tylko i wyłącznie on.

-Ciekawa propozycja słonko... ale nie skorzystam.

Ścisnął mocniej gardło chłopaka i przekręcił. Patrzyłam jak jego głowa spada i turla się w moją stronę.

-Nieee!!!- krzykęłam ostatkiem sił.

Padłam obok głowy jedynej osoby, która mnie rozumiała, wspierała i była przy mnie. Dla mnie nie liczyło się już nic. On nie żył, więc dla mnie to także był koniec.

Dziecko księżyca (Zakończone)Where stories live. Discover now