Rodział III

14.5K 321 20
                                    


    Obejmując kolana i opierając głowę o chłodną, marmurową ścianę, gapię się w jeden punkt już od dobrych paru godzin.

Nie mając co robić, zaczynam rozmyślać o mojej rodzinie, przyjaciołach, znajomych.

Czy już mnie szukają? A może zdążyli zawiadomić o moim zaginięciu policję?

Moja mama z pewnością odchodzi od zmysłów, winiąc się, że pozwoliła podjąć mi tę wakacyjną pracę.

Tata, jak to tata na pewno chodzi i wypytuje się wszystkich, gdzie widziano mnie po raz ostatni, kto się ze mną kontaktował, a także przygotowuje plakaty o moim zaginięciu, gotów porozwieszać je po całym mieście, jak i nie dalej.

A ja?

Ja siedzę, tutaj rozmyślając o nich i zastanawiając się co dalej, ze mną będzie, tym samym winiąc siebie za to, że się tutaj znalazłam.

Bo gdybym tak późno nie wracała do domu sama, teraz pewnie leżałabym w ciepłym łóżku, opatulona kołdrą i oglądająca kolejne sezony serialów na Netflixie.

Na te ponure myśli pojedyncza łza spływa po moim policzku, a ja nawet nie trudzę się, by ją zetrzeć.

Nagle czuję dosyć bolesny skurcz w brzuchu.

Fakt nie jadłam nic od dobrych kilkudziesięciu godzin, więc mój żołądek ma prawo domagać się posiłku.

Koniuszkiem języka, liżę swoje spierzchnięte wargi. Brak jedzenia jednak nie jest tak uciążliwy, jak brak wody.

Prawda, mogłabym iść i napić się z kranu w łazience, jednak ten sukinsyn, uciął mi dostęp do wody, więc o tym również mogę jedynie pomarzyć.

Wolnym ruchem, wyciągam rozładowany telefon spod poduszki, przyglądając mu się bezmyślnie. Tak naprawdę, w tej chwili jest całkowicie bezużyteczny, jednak mam do niego sentyment, bo to jedyna rzecz, która przypominała mi o domu, w tym ponurym miejscu.

Po jakimś czasie chowam go z powrotem, po czym przekręcam się na prawy bok, by przeleżeć tak z dobre pół godziny, dopóki nie słyszę przekręcania klucza w zamku.

Czując szybsze bicie serce, momentalnie sztywnieję, dokładnie słysząc, roznoszące się echem po pomieszczeniu kroki, które ustają dopiero przy moim łóżku, tuż za moimi plecami.

- Wstawaj. - rzuca chłodno.

- Po co? - drżę, jednak nadal nie odwracam się w jego stronę.

- Po gówno. - warczy, waląc pięścią o ścianę, na co szybko zeskakuję, podchodząc do okna, byle jak najdalej niego.

- Naprawdę musisz zadawać tak bezmyślne pytania?! - ryczy, po czym okrążając łóżko, zatrzymuje wzrok na moim dekolcie, a ja czuję falę obrzydzenia, więc czym prędzej krzyżuję na nim ręce.

- Zdejmuj te łapy. - niechętnie wykonuję jego polecenie, cała się czerwieniąc. - I zdejmuj też tę bluzkę. - uśmiecha się psychopatycznie.

- Nie! - piszczę, na nowo dając swoje ręce tam, gdzie były wcześniej, a uśmiech znika z jego twarzy.

- Mam Ci pomóc? - pyta już o wiele poważniejszym tonem.

Choć boję się go panicznie, nie mogę tego zrobić. Gdybym rozebrała się przed nim, mój i tak już nikły szacunek do siebie zniknąłby totalnie, a ja nie mogłabym nawet spojrzeć na siebie w lustrze, więc siląc się na najbardziej pogardliwy ton, syczę;

- Nie rozbiorę się, głuchy jesteś czy co?

Oczywiście mężczyzna od razu doskakuje do mnie, na co ja nie mogąc się opanować, krzyczę panicznie. Jedną ręką, przygwożdża mnie do krat okna, natomiast drugą ciągnie miętowy materiał crop topa tak, iż ten rozdzierając się wpół, ukazuje białą koronkę mojego stanika.

- Puść mnie! - próby wyrywania mu się są dosyć śmieszne, zważywszy choćby na samą różnicę wzrostu pomiędzy nami, jednak i tak nie zamierzałam dać mu za wygraną.

- Nieźle. - mruczy blisko mojej twarzy, nie przejmując się nawet tym, że go kopię. - Przy takim ciele, mogę wziąć za Ciebie całkiem sporą sumę.

- Nienawidzę Cię! - krzyczę, czując, jak dobiera się do moich spodni.

- Nie ty jedna, skarbie. - mówi, po czym zdejmuje ze mnie również jeansy, a ja nie mogąc już wytrzymać, zalewam się łzami.

- Nogi i tyłek też seksowne. - mówi sam do siebie, drapiąc się po delikatnie widocznym zaroście. - Bieliznę na razie Ci zostawię, chociaż jej też trzeba będzie niedługo się pozbyć. - zwraca się do mnie, a ja czując mieszaninę strachu, złości i upokorzenia, wykrztuszam jedynie;

- Pierdol się.

Facet od razu znajduje się przy mnie, łapiąc w swoje palce mój podbródek i ściskając go z całej siły, na co ja sycząc, patrzę uparcie w dół, nie chcąc utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego.

- Czy ty naprawdę nie potrafisz być posłuszna i robić to, co Ci karzą, jak inne dziwki? - pyta, a ja poprzez łzy, prycham cicho. - Co Ci tak wesoło? - ciągnie moją głowę do góry, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy.

- Po prostu jestem rozbawiona twoją głupotą człowieku. - zwracam się do niego tak, ponieważ nawet nie wiem, jak ten potwór ma na imię. - Wydaje Ci się, że jeżeli będziesz mnie bił, katował i poniżał, to w końcu stanę się Ci posłuszna. - patrzy na mnie, po raz kolejny unosząc jedną brew. - Ale tak naprawdę jedynie mobilizujesz mnie do tego, żeby stawiać Ci opór, bo to jedyne co mi teraz pozostało. - po tych słowach puszcza mnie, a ja masuję miejsce, w które przez tyle czasu mnie uciskał, przy okazji ścierając kolejne łzy.

- Ciekawe, przez jaki czas jeszcze będziesz taka cwana. - mówi cicho, a błysk w jego oku staje się na tyle niebezpieczny, że czuję jak po moich plecach, przebiegają ciarki.

- Za pięć minut włączę Ci wodę w łazience. - mówi, podchodząc do drzwi. - Będziesz miała dziesięć minut na umycie się. - widząc mój utkwiony w nim wzrok, pyta się; - Chyba nie chcesz śmierdzieć co?

Trzaska drzwiami, a ja wzdychając cicho, klękam, obejmując się ramionami.

Po części żałuję i cieszę się ze słów, które do niego wypowiedziałam. Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz może traktować mnie jeszcze gorzej, niż wcześniej, ale nie chcę też ulegać mu na każdym kroku, pokazując, jak mało jestem warta.

Boję się go, lecz pomimo tego stawiam mu czoła, choć moje szanse na wygranie z nim są tak niskie, jak prawdopodobieństwo tego, że Święty Mikołaj naprawdę istnieje.

Prychając cicho, unoszę się i ruszam w kierunku łazienki, od razu sprawdzając, czy naprawdę dotrzymał słowa i włączył tę przeklętą wodę.

I jak się okazuje, włączył. Gdy to widzę od razu, przemywam ręce oraz twarz, po czym robiąc z dłoni miseczkę, zaczynam pić, tak łapczywie, że czuję się jak jakieś zwierzę.

Gdy wreszcie suchość w moich ustach znika, niechętnie patrzę w kierunku wanny, do której nie mam najmniejszej ochoty wchodzić. W tej łazience nie ma kluczyka, a nie posiadam żadnych wątpliwości, że ten psychol może tu w każdej chwili wejść, podczas gdy ja będę się myć.

Więc nie zdejmując z siebie bielizny, napuszczam do połowy wody, po czym zanurzając się cała, zaczynam szorować mydłem, swoje obolałe ciało, czując pieczenie w miejscach, w których miałam rozcięcia.

Sycząc z bólu, nadal nie przestaję się szorować. Czuję się brudna, a tak natarczywe mycie się pomaga mi, myśleć, że przestaję taka być.

Podskakuję, upuszczając mydło do wody, gdy nagle w całej łazience rozlega się głos:

- Koniec mycia. - mój oprawca, wchodzi do środka, spoglądając na mnie zdziwiony, zapewne tym, że nadal mam na sobie bieliznę.

- Masz. - przytomnieje i rzuca koło wanny, biały ręcznik, a ja wolnym krokiem sięgam po niego, owijając się nim natychmiastowo.

Już mam wychodzić, nawet na niego nie patrząc, gdy nagle szarpie mnie za ramię mocno i mówi;

- Jutro przyjdą tu moi koledzy, więc masz być dla nich miła, zrozumiano?

Czując strach, podkulam odrobinę ramiona.

- Zapomnij. - odpowiadam cicho, nawet na niego nie patrząc.

- Ciekawe czy jutro też będziesz taka wyszczekana. - słyszę, krótki, ponury śmiech, po czym mężczyzna, zostawia mnie samą, z niezbyt radosnymi myślami kołatającymi się w głowie.

Jutro przyjdą tu jego koledzy, zapewne jeszcze gorsi niż on, a mi nikt nie pomoże.

Chowając się pod cienkim kocykiem, cała zmarznięta, w głowie mam tylko jedną myśl.

Chcę do domu...

Na SprzedażWhere stories live. Discover now