Rozdział VII

12.7K 271 18
                                    

    Biegnę przed siebie, nawet nie zwracając uwagi na zmęczenie, które coraz bardziej daje mi się we znaki. Po prostu biegnę, a moim przewodnikiem jest głos, który z każdym pokonanym metrem staje się coraz bliższy. Biegnę, a wszystko wokół mnie rozmazuje się, tworząc jeden niezrozumiały dla mnie kształt. W końcu widzę przed sobą postacie, za którymi tak bardzo tęskniłam, a w moich oczach momentalnie pojawiają się łzy, które zaczynają spływać po moich policzkach.

- Przepraszam. - szepczę, załamującym się tonem.

- Carmen, kochanie. - wołają jednocześnie moi rodzice, wyciągając przed siebie ręce.

Już mam do nich podbiegać, gdy nagle, ziema, zapada się, a ja...

Budzę się.

    Roztrzęsiona siadam na łóżku, od razu skanując ponure pomieszczenie i uświadamiając sobie, iż nie jest to mój pokój. Chowam twarz w dłoniach momentalnie wydając z siebie jęk rozpaczy i popadając w szloch. 

Po pewnej chwili słyszę przekręcanie klucza w zamku, więc unosząc nieznacznie głowę, skanuję Ivana wchodzącego do pomieszczenia.

Dzisiejszego dnia, w przeciwieństwie do poprzednich ubrany jest raczej na jasno, w białą koszulkę oraz jasne szare spodnie.

Spoglądając na mnie marszy brwi, po czym pyta: 

- O co tym razem beczysz?

- O nic. - odpowiadam ponuro, ścierając ślady łez i starając się uspokoić. - Po co tym razem przyszedłeś? - szybko zmieniam temat rozmowy, odwracając głowę w bok, tylko po to, aby na mnie nie patrzył.

- Masz. - rzuca w moją stronę ubrania, którymi okazują się jasnoniebieskie jeansowe spodnie oraz czarna męska koszulka. - Włączyłem Ci wodę, idź się umyj i przebierz. 

- Żadnej mini? - pytam zdziwiona.

- Jak chcesz to mogę się wrócić i Ci przynieść. - odpowiada delikatnie podirytowany.

- Nie to mi raczej bardziej pasuje. - szybko, podnoszę się z łóżka, kierując się do pomieszczenia naprzeciwko.

Jednak w połowie drogi zastygam, marszcząc brwi i odwracając się w kierunku mężczyzny, który stoi oparty o framugę drzwi, bawiąc się kluczykami w ręku.

- Będziesz tu tak cały czas stał? - na moje słowa, uśmiecha się w ten swój ohydny sposób, którego wręcz nienawidzę. - Nie masz nic do roboty? Spokojnie umiem się myć, nie utopię się. - tym razem jego uśmiech zamienia się w ten szczery, ten z którym bardziej mu do twarzy, lecz znika on po dosłownie sekundzie.

- Wolę Cię jednak popilnować. - odpowiada nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Eh. - wzdycham, po czym szybko podbiegam do drzwi, dokładnie je za sobą zamykając. 

Zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna w każdej chwili może tu wejść standardowo nie zdejmuję bielizny, i prędko odkręcam kurek napełniając wannę i bez zbędnych ociągań wchodząc do wody, zaczynam szorować swoje blade ciało.

W czasie wykonywania tej czynności myślę o rzeczach zupełnie nieistotnych, dokładnie przyglądając się każdemu skrawkowi mojej skóry. Nie zastanawiając się dłużej kładę się na plecach zanurzając swoją głowę pod powierzchnią, przy tym również zamykając oczy. Leżę tak dobrą chwilę, nawet nie odczuwając braku powietrza, aż zostaję brutalnie wyciągnięta z wody, prawie się nią ksztusząc. 

Kasłając i przecierając lekko zaczerwienione oczy, patrzę na mojego oprawcę, którego usta są zaciśnięte, a wzrok rozbiegany. Marszcząc czoło, nie odzywam się, czekając, aż ten wreszcie coś powie.

Na SprzedażTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang