Rozdział VI

13.5K 296 15
                                    


    - Co się dzieje? - pytam z obawą, gdy wreszcie widzę jego postać wchodzącą do pomieszczenia.

- Nie interesuj się. - odpowiada oschle, po czym podchodząc do okna, wyjmuje paczkę papierosów i szybko odpalając jednego z nich, zaciąga się, jakby to było ostatnie co dane mu w życiu będzie, zrobić.

Obserwuję jak jego chłodne, niebieskie tęczówki, patrzą na widok za oknem, który tego dnia jest dosyć przygnębiający, zważywszy na bardzo kiepską pogodę panującą na zewnątrz.

Siedzimy w milczeniu dobre paręnaście minut, aż w końcu mężczyzna, przeczesując ręką swoje włosy, wzdycha głęboko, i mówi;

- Opowiedz mi dokładnie, co takiego powiedział Eric po tym, jak wyszyliśmy.

- Nic szczególnego. - po tych słowach nieznacznie przygryzam wargę, denerwując się, gdy cała jego uwaga skupia się na mnie. - Po prostu zaproponował mi wody, a potem powiedział, że wcale nie jesteś taki zły, jaki się wydajesz.

Jego brwi marszczą się w zamyśleniu, by następnie, powrócić do normalnego stanu, wyrażającego zwykłą obojętność.

- Gdy już znajdziesz się w burdelu, czy gdzieś tam, radzę Ci na niego uważać. - mówi, nawet na mnie nie patrząc.

Czuję bolesne ukłucie w sercu, ale zamiast tego, jedynie wzdycham przeciągle, kierując swój wzrok na ciemne niebo, ledwie widoczne spoza krat.

- Z tego, co zauważyłam, jest on najbardziej ludzki spośród waszej trójki. - staram się, aby mój głos był zimny i obojętny, co nawet mi wychodzi.

- Gówno wiesz suko. - odpowiada poddenerwowanym tonem, odchodząc kilka kroków. - Jeśli ja Ci mówię, że lepiej na niego uważać to tak jest, a to czy się mnie posłuchasz, zależy już od Ciebie.

Następuje milczenie, które trwa jakby w nieskończoność. Bawiąc się swoimi dłońmi, staram się na niego nie patrzeć, choć dokładnie wiem, że on cały czas mnie obserwuje.

Nagle słyszę trzask pioruna, więc podskakując w miejscu, podkurczam ramiona, przysuwając się bliżej ściany.

- Boisz się burzy? - słyszę jego rozbawiony ton, lecz mi wcale nie jest do śmiechu.

Burza stała się moją zmorą odkąd skończyłam sześć lat i od tamtej pory zawsze, gdy tylko widzę, że się zbliża, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nawet, teraz gdy siedzę, w jedynym pomieszczeniu z tym potworem bardziej boję się tego zasranego zjawiska atmosferycznego niż niego.

- Tak. - odpowiadam cicho, chowając twarz w dłoniach, gdy następuje kolejny trzask.

- Nie mam pojęcia, jak ty sobie poradzisz tam, gdzie się znajdziesz, skoro nawet głupi piorun jest Cię w stanie przestraszyć. - w jego głosie, słychać wyraźną kpinę, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi.

Odliczając w głowie do dziesięciu, aby trochę się uspokoić, czekam, aż szybkie bicie serca, choć odrobinę zmaleje, po czym wyprutym głosem z emocji, odzywam się:

- Każdy z nas się czegoś boi i każdy ma do tego jakiś konkretny powód. Ja na przykład boję się burzy, inni mogą bać się pająków, a niektórzy jeszcze czegoś innego i jest to w zupełności normalne. - mężczyzna, przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Strach jest nieodłączną częścią naszego życia, tak samo, jak radość, czy smutek, więc powinniśmy się do niego przyzwyczaić tak jak do pozostałych rzeczy. Ty też pewnie się czegoś boisz i nie przyznajesz się do tego, ponieważ...

- Ja niczego się nie boję dziwko. - mówi zdenerwowanym tonem, podchodząc bliżej mnie. - I lepiej zamknij ten pysk, jeśli nie chcesz, aby ten dzień skończył się źle. - to mówiąc nachyla się nad moją twarzą, tak blisko, że jestem w stanie dostrzec, niewielką plamkę, na jego prawej tęczówce.

- Dobrze już się nie będę odzywać. - odpowiadam cicho, kierując swój wzrok w bok.

Ivan oddala się ode mnie, a następnie kieruje się w stronę drzwi, których tym razem nawet za sobą nie zakluczył. Gdy już trzyma rękę na klamce, z zamiarem wyjścia, szybko odzywam się:

- Zostań. - mój paniczny ton skupia jego uwagę, więc zdziwiony kolejny raz odwraca się w moją stronę, unosząc wysoko brew i lustrując moją skuloną sylwetkę.

- Po co? - pyta, nadal trzymając dłoń na klamce.

- Po prostu nie chcę zostać sama. - dopiero słysząc słowa, padające z moich ust, uświadamiam sobie, jak żałosna w tej chwili jestem.

- Gówno mnie obchodzi, co chcesz a co nie. - jego oschły ton jest aż przerażający.

Z powrotem odwraca się do mnie plecami, a ja nie wytrzymując, rzucam:

- Ty skurwielu. - jego sylwetka momentalnie sztywnieje, a ręce odpadając wzdłuż boków, zaciskają się w pięści. - Zgarniesz za mnie kupę pieniędzy, a nie jesteś nawet w stanie posiedzieć ze mną, kiedy Cię o to proszę? Porwałeś mnie, zamknąłeś w tym obskurnym pokoju, poniżałeś, a teraz nie jest Cię stać nawet na to? Jesteś nikim, który uważa się za kogoś ważnego, a ja jestem po prostu żartem losu, który udało Ci się uprowadzić.

- Cicho. - rzuca, siadając na skraju łóżka i łapiąc się za skronie. - Zostanę, tylko weź, się kurwa zamknij.

Pomimo całej sytuacji, kamień spada mi z serca i wreszcie rozluźniam się, opierając głowę na poręczy łóżka. Przymykam oczy i zgodnie z jego ,,prośbą'', wyciszam się, co jakiś czas drgając, gdy słyszę kolejne trzaski. Jednak po pewnym czasie to on nie wytrzymuje, gwałtownie podnosząc się, przez co odskakuję od niego, a ten parska cicho, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i na nowo, siadając tym razem jeszcze bliżej mnie. Zaciągając się i wypuszczając chmurę dymu, kładzie się, głowę opierając na moich nogach, a ja sztywniejąc, nie mam pojęcia co zrobić.

- Spokojnie, tak jest, wygodniej się sądzisz? - mówi, patrząc na mnie z dołu.

- Dla kogo wygodnie, dla tego wygodnie. - szepczę, jednak on to słyszy, więc wybucha śmiechem, od razu pytając;

- Chcesz się zamienić? Mnie to nie robi różnicy.

- Ty masz dwie osobowości? - pytam, ignorując, to o co zapytał mnie wcześniej.

- Dlaczego? - nadal spokojnie leży oparty na mnie, co jest do niego naprawdę niepodobne.

- Po prostu raz krzyczysz, niekiedy używasz też rękoczynów, a kiedy indziej jesteś spokojny i zachowujesz się w miarę przyjaźnie. Albo masz rozdwojenie jaźni, albo miewasz humorki podobne do baby w ciąży.

Zastanawiając się nad czymś długo, nawet nie zwraca uwagi na to, iż ściska moją rękę, którą jakimś cudem udało mu się złapać, a ja nie wyrywam mu jej, nie chcąc, aby się zdenerwował.

- Wiesz, ja po prostu stwierdziłem, że lepiej się uspokoić i zachowywać przyjaźnie, niż rozpierdolić Cię po tym, co powiedziałaś wcześniej. Mimo wszystkiego, tak jak to wcześniej pięknie ujęłaś, zgarnę za Ciebie kupę forsy i szkoda by było, gdyby miała mi ona przepaść tylko przez to, że nie potrafiłem utrzymać nerwów na wodzy, nieprawdaż?

Mrugam, przyswajając sobie jego słowa. Była to jedna z niewielu dłuższych wypowiedzi, usłyszanych z jego ust, więc wolę ją sobie dokładnie przeanalizować. Nie chcąc się już doczepiać do spraw, które mogłyby go na nowo zirytować, mówię:

- Musisz tyle przeklinać?

- Ty też niedawno przeklęłaś. - wypomina mi, umyślnie lub też nie gładząc moją dłoń, którą nadal trzyma.

- Ja pod wpływem nerwów ty ciągle, a to co innego. - zaznaczam, a on uśmiecha się lekko.

- Dobrze dziewczynko już nie będę. - wstaje z łóżka, po czym patrząc na mnie, ostatni raz tego dnia rzecze:

- Burza już przechodzi, więc możesz zostać sama.

Po tych słowach wychodzi, zamykając za sobą drzwi, a ja jeszcze przez chwilę patrzę w zamyśleniu na rękę, która jest jeszcze ciepła po jego dotyku. Ta cała sytuacja pomiędzy nami była dziwna, aczkolwiek na tyle mi się podobała, że już niczego się nie boję. Czując dziwny ścisk w żołądku, kładę się, po czym zasypiam. Jutro czeka mnie kolejny dzień...

Na SprzedażWhere stories live. Discover now