Rozdział IV

13.9K 310 17
                                    


    Z obrzydzeniem spoglądam, na szmatę leżącą przede mną. Krótka czarna mini, odsłaniająca pół tyłka, z ogromnym dekoltem, jak najbardziej nie przypada mi do gustu. Energicznie, kręcąc głową przecząco, mówię;

- Nie założę tego.

Słysząc krótkie westchnięcie, nawet nie spoglądam w jego kierunku.

- Oczywiście, że założysz. - odrzeka. - Chyba że wolisz wyjść w samym staniku i majtkach.

- A co to za różnica? - pytam. - I to, i to odsłania praktycznie tyle samo.

Odchodzi kilka kroków, wypuszczając głośno powietrze, a ja czuję ulgę, że już nie stoi nade mną jak jakiś sęp.

- Ciesz się, że dzisiaj mam dzień dobroci dla zwierząt, bo inaczej, leżałabyś tu już skopana i zerżnięta.

Po jego słowach szczelniej otulam się cienkim kocykiem, który daje, choć odrobinę ciepła. Na chwilkę zerkając w jego kierunku, zauważam, iż ten ma wlepione te błękitne oczy, prosto we mnie.

- Zimno Ci? - podchodzi o krok, lecz widząc, że odskakuję do tyłu, zatrzymuje się.

- Tutaj wszędzie jest zimno, a ty pozbawiłeś mnie jeszcze spodni i bluzki. - warczę.

- Jak włożysz sukienkę, będzie Ci cieplej.

- To coś. - wskazuję zbulwersowana ręką, w kierunku skrawka czarnego materiału. - To coś wcale nie zasługuje na miano sukienki. - dokończam, z powrotem chowając rękę pod kocykiem.

Do moich uszu dobiega krótki śmiech, lecz tym razem nie ten psychopatyczny, na który przechodzą mnie ciarki. Ten jest jakiś inny, taki bardziej wesoły.

Spoglądając, w jego kierunku, ze zdziwieniem spostrzegłam, że ten przypatruje mi się rozbawiony.

- Co? - pytam cicho.

- Nic. - wzrusza ramionami. - Po prostu czasem bywasz urocza.

Zanim do końca dociera do mnie sens jego słów, on z powrotem, przyjmuje swój obojętny wyraz twarzy, podchodząc i rzucając w moim kierunku sukienkę.

- Przebierzesz się w nią czy mam Ci w tym pomóc? - znów czuję się zagrożona, więc odsuwam się jak najdalej byle tylko, nie być blisko niego.

- Nie masz czegoś, co zasłania choć trochę więcej? - po moich słowach następuje chwila ciszy, która dla mnie trwa, jakby w nieskończoność.

- Za niedługo, tam, gdzie się znajdziesz, nawet nie będziesz potrzebowała takich szmat, bo cały czas będziesz chodzić nago. - mówi z kpiną, a ja czuję bolesne ukłucie w sercu. - Więc ciesz się, póki możesz cokolwiek na siebie założyć. - wychodzi, trzaskając drzwiami, a ja przeczesując ręką splątane włosy, wydaję z siebie pełne drżenia westchnięcie.

Lekko trzęsącą się dłonią, przejeżdżam po satynowym materiale sukienki. Co prawda jest dużo milszy w dotyku, niż drapiący koc, ale i tak mam do niego odrazę.

No bo, która szanująca się dziewczyna założyłaby coś takiego?

Jednak tym razem strach nie pozwala mi się mu sprzeciwić, więc z licznymi oporami, wreszcie zakładam na siebie to coś, czując się jak ostatnia szmata.

Następnie chowam się znów pod kocyk i nie wychodzę spod niego, dopóki nie słyszę przekręcania klucza w zamku.

Niechętnie, odwracam swoją głowę odrobinę w lewo, patrząc w kierunku drzwi.

Oczywiście stoi w nich ten sam mężczyzna, który przed chwilą wyszedł stąd zbulwersowany.

Wolnym krokiem podchodzi do okna i opiera się plecami o kraty. W ręce trzyma jakąś reklamówkę z nieznaną mi zawartością.

- Założyłaś? - pyta jedynie, unosząc jedną brew.

- Tak. - burczę.

Na jego ustach majaczy obrzydliwy uśmieszek, a ja na jego widok czuję odruch wymiotny.

- No to się pokaż. - wskazuje wolną dłonią kierunek przed sobą. - Na co czekasz? - pyta, widząc, że nie wykonuję żadnego ruchu.

Z bólem serca, unoszę się, zrzucając z siebie drapiący materiał, po czym, stając, przed nim spuszczam głowę w dół, niczym małe czteroletnie dziecko.

Przestępując z nogi, na nogę czekam, aż ten coś powie, lecz on jedynie podchodzi i przejeżdża palcami po moim obojczyku. Sztywnieję, bojąc się, że znów mi coś zrobi, jednak czuję jedynie, że wolnym ruchem do końca, zapina suwak, znajdujący się na moich plecach, do którego nie miałam jak dosięgnąć.

Potem odsuwa się odrobinę, wręczając mi do ręki reklamówkę i znów podchodzi do drzwi.

- Nie myśl sobie zbyt wiele. - mówi przed wyjściem. - Jak już wspominałem dzisiaj mam dzień dobroci dla zwierząt, a ty jesteś takim małym ptaszkiem uwięzionym w klatce.

Marszcząc brwi, słyszę oddalające się po korytarzu kroki, więc z delikatnymi obawami, sięgam w głąb reklamówki, na początku spotykając się z czymś dosyć miękkim.

Szybkim ruchem, wyciągam, jak się okazuje, czarną męską bluzę. Czując, na niej jego zapach już mam rzucić ją w kąt, ale zimno panujące tutaj, nie pozwala mi na to, więc po dłuższym czasie zakładam ją na swoje ramiona.

Na nowo spoglądam do torby i okazuje się, że pozostała tam szczotka do włosów i zębów, pasta oraz woda i biały, szczelnie zamknięty pojemnik.

Czym prędzej rzucam się na wodę, której połowę zawartości, wypijam w mniej niż minutę. Następnie odstawiając ją na komodę, sięgam po szczotkę do włosów, którą z zapałem zaczynam rozczesywać swoje splątane kołtuny.

Gdy wreszcie doprowadzam swoją fryzurę do jako takiego porządku, tak samo, jak wcześniej zrobiłam to z wodą, odstawiam: szczotkę, pastę oraz szczoteczkę na komodę. Po tym wszystkim spoglądam z obawą na biały pojemnik, delikatnie chwytając go w dłonie i wyczuwając ciepło.

Szybkim ruchem, otwierając go, spostrzegam spaghetti. Wytrzeszczając oczy ze zdziwienia, czuję, chyba największą radość, odkąd się tutaj znalazłam.

Czym prędzej, porywam w dłoń plastikowy widelec i łapczywie zabierając się za jedzenie, pochłaniam całe danie, w mniej niż pięć minut.

Po wszystkim kieruję się do łazienki, z nadzieją, że woda jest włączona i jak się okazuje jest, więc czym prędzej płucząc twarz i myjąc od dłuższego czasu zęby, wreszcie mam okazję poczuć się odrobinę bardziej świeżo.

Opierając czoło o zimną szybę lustra, wzdycham cicho, gdy czuję za sobą czyjąś obecność.

Odwracając się powoli, spoglądam na niego beznamiętnie, odrobinę zadzierając głowę do góry, by utrzymać kontakt wzrokowy.

- Dziękuję. - mówiąc cicho, lecz wystarczająco głośno by mnie usłyszał.

- Taka wyszczekana dziewczynka jak Ty zna takie słowo? - pyta, udając zdziwienie, a ja zachowując kamienny wyraz, kręcę delikatnie głową.

- Po prostu rodzice nauczyli mnie kultury i wiem, kiedy wypada podziękować, a kiedy nie. - po tych słowach uśmiecham się sztucznie.

Widząc wkurzony wyraz jego twarzy, odruchowo cofam się o krok, spotykając się, z lodowatym krańcem umywalki, który wbija mi się w plecy.

Przez chwilę patrzy na mnie w milczeniu, nawet nie mrugając, po czym na jego ustach pojawia się ponury uśmieszek.

- Wiesz, skąd to się pojawiło? - wskazuje głową w kierunku, dosyć mocnego pęknięcia na lustrze, które miałam okazję zobaczyć już wcześniej.

- Skąd mam to niby wiedzieć? - pytam, robiąc głupią minę. - Przecież nie było mnie tutaj, kiedy ono powstało, co nie? - wysilam się na kpiący ton, nie chcąc pokazywać mu mojego strachu.

Wydaje z siebie warknięcie, waląc pięścią o ścianę. Podskakuję, jednak o dziwo nie wydaję z siebie pisku, jak to zazwyczaj ma miejsce przy takich sytuacjach.

- Wkurwiasz, mnie wiesz!? - krzyczy, popychając mnie na jedną ze ścian, dłońmi blokując moje nadgarstki, a kolanem nogi. - Udajesz taką pewną siebie, choć w głębi duszy boisz się tak samo, jak każda inna dziwka znajdująca się tutaj, a może nawet i bardziej. - znów wydaje z siebie ten psychopatyczny śmiech. - Była jedna taka podobna do Ciebie. Nawet tak jak i ty była dziewicą.

Milknie, ściskając moje obolałe dłonie, którymi nawet nie szarpię, nie chcąc sprawiać sobie jeszcze większego bólu.

- Ale wiesz, jaki był z nią problem? - zaczyna po dłuższej chwili.

Unoszę na niego swoje przestraszone spojrzenie, by spotkać się z jego niebieskimi tęczówkami wywiercającymi we mnie dziurę. Kręcę przecząco głową w odpowiedzi na jego pytanie.

- Problem był z nią taki, że tak samo, jak i ty nie potrafiła trzymać języka za zębami. Tolerowałem to, bo za nienaruszoną dziewicę, dostaję o wiele więcej kasy, niż za jakąś tam brudną szmatę. Ale na jej nieszczęście zachciało jej się pyskować, kiedy akurat miałem gorszy dzień. - uśmiecha się podle a ja nie wiedzieć czemu, czuję odruch wymiotny, zapewne na jego widok. - Rozjebałem jej łeb o to lustro, a później wyruchałem tutaj na podłodze tak mocno, że godzinę po wszystkim nadal nie mogła przestać wyć z bólu.

Przerażona otwieram szeroko oczy, podkulając ramiona.

- Jesteś potworem. - szepczę mu prosto w twarz, a on tym razem nie robiąc żadnej miny, pozostaje w tej samej pozycji co wcześniej, jedynie poluzowując odrobinę uścisk na moich nadgarstkach.

- Nie ty jedno mi to już mówiłaś. - puszcza mnie, a ja rozmasowując sobie, miejsca, za które mnie ściskał, jestem pewna, że będę miała siniaki.

- Zbieraj się, wszyscy czekają już na nas w salonie.

- C...Co? - drżę, a on niewzruszony, podchodzi i nachyla się nade mną.

- Jak będziesz grzeczna, to dopilnuję, żeby nie zrobili Ci krzywdy, a ja nie no to cóż... - zawiesza się, przejeżdżając koniuszkiem języka po mojej szyi. - Różne, rzeczy mogą się dzisiaj przydarzyć. - po tych słowach mocno łapie mnie za ramię, przyciągając w swoją stronę.

- Nienawidzę Cię. - spuszczam głowę w dół i zaczynam beczeć jak małe dziecko.

- Tak szczerze to ja Ciebie też. - mówi, po czym przy delikatnym użyciu siły, wyprowadza mnie z pokoju.

Mam dość...

Na SprzedażWhere stories live. Discover now