Rozdział X

10.4K 258 66
                                    


       Parkując pod elegancką bramą, słyszę jak małe, żwirowe kamyki wydają trzaski pod oponami auta. Patrzę się prosto przed siebie, obserwując dosyć dużych rozmiarów, białą posiadłość, której balkony są zrobione w majestatycznie średniowiecznym stylu, a różnorodne pomniki, choć nieliczne i niewielkich rozmiarów, skupiają na sobie uwagę i jeszcze bardziej dodają klimatu temu domostwu.

Przenoszę wzrok na szyby, pusto wypatrując w ich ciemnej tafli jakiejkolwiek sylwetki, choć wiem, że o tej godzicie, kiedy się tutaj znajdujemy, wszyscy domownicy zapewne śpią. W myślach odwzorowuję zarys mojego domu, próbując sobie wyobrazić, że budynek przede mną to właśnie on, a mężczyzna siedzący obok mnie nie jest jedynie moim porywaczem, a kimś znacznie mi bliższym, jeżeli nie chłopakiem to przynajmniej przyjacielem. O ile pierwsza wizja przychodzi mi z łatwością, drugiej nie jestem w stanie sobie wykreować, więc po kilku próbach poddaję się, dochodząc do wniosku, że to i tak bez sensu.

- Dobrze, że jednak nie zapomniałem tego klucza. – słyszę cichy szept, obok mnie, przez co wyrwana z letargu, lekko nieprzytomnym głosem pytam:

- Co?

Nie uzyskuję jednak żadnej odpowiedzi, więc z powrotem, po cichutku obracam się w stronę okna, tym razem całą swoją uwagę poświęcając wielkiemu kojcowi, w którym zapewne czai się, jak przypuszczam, pokaźnych rozmiarów pies. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest mieć włochatego przyjaciela, nigdy jednak wraz z rodzicami nie zdecydowałam się na przygarnięcie takowego, zdając sobie sprawę, jakiej odpowiedzialności, a także uwagi wymaga taki domownik.

Nagle mam okazję zobaczyć jak Ivan po dłuższym namyśle i pocieraniu swojej widocznie zmęczonej twarzy, otwiera drzwi od auta, a następnie lekko powolnym krokiem, kierując się w stronę bramy, sięga po mały, srebrny, ozdobny kluczyk znajdujący się w tylnej kieszeni spodni i otwierając nim bramę, odwraca się w moim kierunku, gestem ręki nakazując mi, abym również podeszła do niego.

Kiedy to robię, bez wahania zaczyna kierować się ścieżką wyłożoną kostką, aż wreszcie stajemy przed ciemno-brązowymi drzwiami, wyraźnie nie wiedząc, czy zapukać, czy też nie.

- Twój rodzinny dom wygląda trochę, jak te z filmów o włoskich mafiach. – mówię, zaczynając ponownie rozglądać się na boki.

- A kim ja według Ciebie jestem, kucharzem? – pyta sarkastycznie, z lekką nutą agresji.

- Oczywiście, że nie, tylko zastanawiam się, po co mamy odgrywać tę całą szopkę, przed twoją rodziną. Nie lepiej powiedzieć, że po prostu mnie porwałeś? – przy ostatnim słowie, spoglądam na niego, bacznie obserwując, jak jego wyraz twarzy zmienia się na odrobinkę bardziej przygaszony.

Spogląda do góry, pocierając swoje odkryte ręce i tym samym uświadamiając mi, że nadal mam na sobie jego bluzę. Chcąc mu ją oddać, zaczynam ją z siebie zdejmować, jednak ten gestem ręki nakazuje mi zaprzestać, wykonywanie tej czynności, więc tak też robię.

- Myślisz, że moja rodzina jest taka sama jak ja? – pyta, a ja po dłuższym zawahaniu, nieśmiało kiwam głową, na co ten parska ponurym śmiechem. – Oni o niczym nie wiedzą i się nie dowiedzą, a na pewno nie od Ciebie, więc radzę Ci być cicho i postępować według moich zasad, okej? – przyjmuje wyprostowaną postawę, a ja jedynie zgaszona cicho szepczę:

- Okej.

- A teraz czas zrobić to, co powinienem już dawno, dzięki czemu uniknąłbym z tobą tej bezsensownej dyskusji. – mówi, po czym naciska dzwonek, a do moich uszu dobiega cichy melodyjny dźwięk, jaki rozlega się w domu.

Na SprzedażOù les histoires vivent. Découvrez maintenant