Rozdział 4

25.5K 809 49
                                    

Marco

Siedziałem, w swoim gabinecie wpatrując się w tańczące cienie, na ścianie. Miałem wrażenie, że widzę każdego człowieka, zabitego przeze mnie. Każdą śmierć, każde cierpienie.
Upiłem łyk whisky i wstałem, poprawiając marynarkę. Nie przejmowałem się tym, byłem głową sycylijskiej mafii. Palermo było moim królestwem. To ja mam władzę nad całym miastem.
Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi.
-Wejść. -mruknąłem, stojąc do drzwi tyłem.
-Marco. -usłyszałem niski głos mojej prawej ręki, Domenico. Odwróciłem się w jego stronę, czekając, aż zacznie mówić.
-Ten chłopak, którego kazałeś obserwować, to Lucas Cross. -brunet podał mi teczkę, ze zdjęciami.
Wpatrywałem się w nie, próbując przeanalizować, do czego zmierza.
Wziąłem ją do ręki i ujrzałem tego smarkacza w towarzystwie tej dziewczyny z wczoraj.
-Bree Wilson. -mruknąłem, pod nosem czytając raport, upiłem łyk whisky i spojrzałem na resztę zdjęć. Na każdym z nich ten smarkacz był z tymi dziewczynami.
-Wczoraj, gdy wyszedłeś z klubu, chłopak przyjechał po Rachel. Chwilę rozmawiali i wrócili razem do domu. Z informacji, które udało mi się pozyskać, chłopak został adoptowany.
Rodzice zostali pozbawieni opieki nad nim, sąd przekazał wszystkie prawa ciotce.
-Imiona jego rodziców?
-Anna i Rick. Nic więcej o nich nie ma w bazie danych.
-W takim razie trzeba się jeszcze bardziej przyjrzeć panu Lucasowi. Co go łączy z Rachel? -spojrzałem, na niego oczekując jasnej odpowiedzi.
-Są przyjaciółmi, poza tym z tego, co udało, mi się dowiedzieć Cross interesuję się mężczyznami.
Uniosłem brwi ku górze, nie spodziewałem się takiej informacji, jednakże ucieszyłem się z faktu, że nie stanowił na ten moment problemu.
Miałem plany co do Rachel, wynikało to z pożądania a może z urażonej dumy, kto wie? Jednak obrałem sobie za cel tę dziewczynę i nie zamierzałem odpuścić.
Zawsze brałem, to na co miałem ochotę, niezależnie od tego, jaką cenę było mi płacić za to.

-Twój wuj, wieczorem przyjeżdża. -wtrącił Domenico. Spiąłem wszystkie mięśnie, czułem, jak moja pięść zaciska się na oparciu fotela.
-W jakiej sprawie? -warknąłem, jeszcze jego mi tu brakowało.
-Nie sprecyzował.
-W porządku, w takim razie przywitamy go z odpowiednim szacunkiem. -uśmiechnąłem się, opierając wygodniej o oparcie.
-Marco. -westchnął Domenico, podchodząc bliżej. -Nie będę kopał kolejnego dołka.
-Nie będziesz musiał, tak nisko mnie oceniasz? -Brunet podniósł ręce w geście obronnym, po czym wyszedł, zostawiając mnie samego z toną myśli.
Nie czułem się szczęśliwy z faktu, że będę miał na głowie kolejny problem.
Wstałem, kierując się do łazienki, zdjąłem z siebie wszystkie ubrania i wszedłem pod prysznic, odkręcając wodę.
Zamknąłem oczy, czując strumień ciepłej wody spadającej na moje napięte ciało. Oddałem, się tej przyjemności zapominając o bożym świecie. Oparłem się plecami o zimne kafelki, zastanawiałem, się jak potoczy się dzisiejszy wieczór.

***
-Załatwmy to szybko. - zwróciłem się do Domenico, zapinając guzik w granatowej marynarce. Nie zamierzałem tracić zbyt dużo czasu, na niego.
Opuściłem, sypialnie kierując się na zewnątrz. Brama otworzyła się automatycznie, chwilę później na podjedzie, zatrzymały się trzy czarne samochody. Jak mniemam eskorta, była niezbędna.
-Witaj Marco. -odezwał się Thomas, wysiadając z samochodu. Nic się nie zmienił, poza drobnym szczegółem, że potrzebował laski, by utrzymać się na nogach.
-Witaj wujku. -odezwałem się, podając mu dłoń, którą od razu energicznie uścisnął. -Cóż za miła niespodzianka.
-Byłem w okolicy, postanowiłem, że odwiedzę swojego bratanka. Jesteś taki podobny do ojca.
-Nie poruszajmy tego tematu. -powiedziałem lekko podenerwowany.
-Szkoda, że nie ma go tu z nami. Na pewno byłby dumny z ciebie. -to, że byłem, jego bratankiem nie oznacza, że traktowałem go jak rodzinę.
Thomas był dla mnie zwykłym tchórzem i oszustem, od zawsze próbował, przejąc majątek ojca. Po jego, śmierci, ja odziedziczyłem wszystko, nie ukrywam, że przyczyniłem się trochę do jego zniknięcia.
-Słyszałem o twoim bracie. Moje kondolencje, Marco.
-Doprawdy? Wieści się szybko roznoszą. -mruknąłem, wchodząc do gabinetu.
-Wiadomo, kto to zrobił?
-Co cię tak naprawdę sprowadza? -zmieniłem temat.
-Cóż. -Thomas, usiadł wygodnie naprzeciwko mnie. -Nie uważasz, że część majątku po twoim ojcu, należy się również mi?
Wyszło szydło z worka, jeśli ktokolwiek myślał, że ten człowiek przyjechał tu bezinteresownie, to się mylił. Thomas to jedyny człowiek, który gdyby tylko mógł, sprzedałby własną matkę.
Dzięki bogu ta się już przekręca w grobie.
-Widzę, że w końcu przechodzimy do konkretów. Powtórzę Ci to samo, co powiedziałem Ci na pogrzebie ojca osiem lat temu. Nie dostaniesz ode mnie nawet centa. A co więcej, daje Ci szansę na bezpieczne opuszczenie mojej posesji. Więc zabieraj się stąd. Nie zamierzam więcej marnować na ciebie czasu.
-Nie skończyliśmy jeszcze Marco.
-Wręcz przeciwnie, Thomasie. To już koniec rozmowy. -wstałem, rozpinając marynarkę.
-Zaprowadzić cię do wyjścia, czy znasz już drogę?

Do gabinetu weszło czterech ludzi Thomasa, spojrzałem kpiąco w ich kierunku i zwróciłem się do mężczyzny.
-Widzę, że się nie zrozumieliśmy. -warknąłem.
-Wręcz przeciwne... -uśmiechnął się, po czym wstał.
Gdy tylko opuścił mój gabinet, wściekły walnąłem pięścią w blat biurka.
-Domenico! -krzyknąłem.
Brunet wszedł do środka i spojrzał, na mnie wyczekując, aż coś powiem. -Czy ten śmieć opuścił moją posiadłość?
-Właśnie odjechał. Czego chciał?
-Jak zwykle tego samego, pieniędzy. -warknąłem. -Dopilnuj, by więcej jego noga nie stanęła na moim terytorium, inaczej będziesz musiał pobawić się znowu w pieprzonego grabarza.
-Zajmę się tym.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła prawie ósma. Westchnąłem, próbując uspokoić narastające we mnie emocje. Z dnia na dzień miałem wrażenie, jak przybywa mi problemów. Zawsze byłem opanowany, ze stoickim spokojem do wszystkiego podchodziłem, ale teraz? Jak się jebie, to nagle wszystko.
Najgorszym błędem mężczyzny jest okazanie innym ludziom słabości, zburzenie muru, który budowało się od lat, cegiełka po cegiełce.
Nie mogłem na to pozwolić. Sam doszedłem, do tego by ludzie szanowali mnie i mój status, więc tym bardziej, żadna szuja nie zaburzy mojego edenu.

Zemsta Moretti / Gangsterskie Porachunki Tom ITahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon