I'm sorry mom, I've got to go

154 18 6
                                    

Powrót do domu nie był łatwy. Krążąc po nieznanych mi dotychczas okolicach kilkukrotnie musiałem zawracać i cofać się, by trafić do znajomego mi miejsca. Wielki szyld 'waffle house' majaczył mi na horyzoncie pozwalając osadzić moje nieszczęsne i wytrącone z życia jestestwo w przestrzeni. Miałem wrażenie, że idę jak duch, jak jakieś pierdolone zombie przez pierdolone wymarłe miasto podczas pierdolonej apokalipsy. Od dziwnego spotkania z papierosem i tym Andy'm, kimkolwiek był, nie natrafiłem na nikogo. Może to i w sumie lepiej. Nie miałem ochoty na żadne więcej niespodziewane przygody. Dlatego naciągnąłem kaptur mocniej, chcąc się w ten sposób odgrodzić od tego całego świata.

Z każdym krokiem bliżej domu coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że to co dzisiaj się wydarzyło było wytworem mojego chorego umysłu. O ile byłem w stanie pogodzić się z tym, że Mike znów mnie dorwał, to w żadnym wypadku nie wierzyłem, iż tamten koleś serio istnieje. No sorry. Z pewnością była to halucynacja spowodowana niedotlenieniem mego mózgu po ucieczce. 

Z tym właśnie przekonaniem otworzyłem drzwi mojego domu i wszedłem do środka. Z cichym kliknięciem zamknęły się za mną, gdy ściągałem już swoje glany. W końcu wylądowały w kącie, a ja zajrzałem do kuchni. Zgarnąłem parę naleśników z blatu i mijając salon, w którym na kanapie przy wieczornych wiadomościach zasnęła mama, chwyciłem pilot i wyłączyłem telewizor.

Nie był to pierwszy taki przypadek. Coraz częściej jej się to zdarzało, kiedy wracała po dodatkowej zmianie. Chociaż nigdy nie pozwalała nam się martwić pieniędzmi coś zdawało mi się, że krucho z nimi. Była w końcu sama, od tylu lat. Od kiedy oj... ten padalec nagle nas zostawił. A mimo wszystko dawała radę. Utrzymywała mnie i mojego młodszego brata. A starszego posłała na te jego studia. Rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie na nią i zniknąłem w drodze do swojego pokoju. Czasami miałem wrażenie, że tylko dla nich jeszcze żyję. Dla mamy, której wiecznie nie ma, Emersona, który siedzi u siebie i nic po za jego artystyczną wyobraźnia dla niego się nie liczy i Sebastiana, który zaczął żyć swoim życiem. Ale czy tak na prawdę, jest dla kogo?

Nie zapalając światła otworzyłem balkon, który odchodził od mojego pokoju i wyszedłem na niego. Siadając po turecku na gołym betonie wyjąłem prawie pustą już paczkę i wsadziłem papieros w uta. Kiedy miałem już zapalić zapalniczkę ta odmówiła posłuszeństwa. Spróbowałem jeszcze parę razy lecz w którymś momencie moje myśli wróciły do tamtej chwili sprzed baru. Do tamtego chłopaka o niebiańskich oczach. Spojrzałem na czerwone opakowanie tego nieszczęsnego przedmiotu i wsunąłem znów do kieszeni. Uniosłem doniczkę z od dawna wyschłym kwiatkiem, którego już nawet gatunku nie dało się stwierdzić i wyciągnąłem zapałki ze skrytki.  Kiedy dym wypełnił moje płuca rozluźniłem się. Może i paliłem za dużo lecz nie miało to dla mnie znaczenia. Jeśli nie zabiję się sam zrobi to za mnie rak. I tyle. Spojrzałem w gwieździste niebo, jakbym próbował coś z niego wyczytać. Lecz nic nie miało już sensu.

- 'Turn away, If you could get me a drink of water 'Cause my lips are chapped and faded - zawtórowałem do piosenki, która leciała cicho w tle. Nie potrzebowałem niczego więcej. Wszystko czego potrzebowałem było przy mnie. Moja muzyka, moje papierosy, mój beznadziejny śpiew i ja sam. W końcu znów sam.  - Call my Aunt Marie. Help her gather all my things, And bury me in all my favourite colours. My sisters and my brothers still. I will not kiss you. - Wstałem i wszedłem do środka. Nie przebierając się rzuciłem na łóżko i zgarnąłem tabletki z szafki. - 'Cause the hardest part of this is leaving you...' - mój głos się załamał w ostatnich tonach. Popiłem tabletki i ułożyłem się wygodniej w oczekiwaniu aż zaczną działąć. Bezsenność ssie. 

______________✞ ✞ ✞________________

My Chemical Romance - 'CANCER' (fragment)

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu