I dug this grave I call my home

148 18 8
                                    

Z paskudnym humorem zwlokłem się z łóżka. Pomimo, że wziąłem tabletki niespokojne sny męczyły mnie całą noc szarpiąc moje nerwy, które i tak ostatnio były na pograniczu wybuchu. Czułem już napływ migreny, kiedy dotarły do mnie odgłosy, jakby ktoś się włamał do naszego domu i postanowił potłuc po drodze wszelkie napotkane przedmioty, i może przewrócić jeszcze parę szaf. Jęknąłem przeciągle przecierając oczy. Dobrze wiedziałem co to za dźwięki. Emerson zaczął swoją próbę, waląc w te nieszczęsne bębny. Ach, wspominałem już, jak to ja uwielbiałem weekendy?

Zgarnąłem z szafki nocnej tabletkę na ból głowy i szybko, jak na moje standardy poszedłem się umyć. Kiedy zapaliłem światło moje serce znalazło się na pograniczu zawału. To co dostrzegłem w odbiciu lustra było tak marnym obrazem, iż sam się sobą przeraziłem. Ściągnąłem bluzę przez głowę i wrzuciłem do kosza na pranie. Z półki zdjąłem waciki i płyn do demakijażu i postanowiłem ogarnąć to całe nieszczęście, które obrazowało się na mojej twarzy. Czarne cienie zupełnie się rozmazały, rozprzestrzeniając się już nie tylko na oczy lecz również na policzki za pomocą dziwnych smug, o których nie miałem nawet najmniejszej ochoty myśleć. Ani o tym ile z tego co teraz widziałem mógł zobaczyć w tamtej ciemnej uliczne Andy. O ile jednak stwierdziłbym, że dopuszczam do siebie myśl o jego rzekomym istnieniu.

Moje ciemne oczy dziwnie błyszczały, co zaczęło mnie niepokoić. Było w nich za dużo wyrazu. Nabrałem wody w dłonie i chlusnąłem sobie w twarz. Wsłuchując się w odgłos lejącej się wody do wanny wpatrywałem się w swoje odbicie. Bez makijażu wyglądałem dziwnie. Mniej blady, mniej mroczny, mniej martwy. Wyglądałem, jak zwykły dzieciak. Wyglądałem, jak tamten szczęśliwy chłopiec mający szczęśliwą rodzinę.

Ściągnąłem pierścionek z czaszką z kciuka i położyłem go na krawędzi wanny. Po chwili dołączył do niego metalowy łańcuch i czoker z klamrą. Rozebrałem się i wszedłem wprost do wody, która zaczęła szczypać moje wychłodzone od całonocnego wietrzenia pokoju ciało. Zmyłem lakier z włosów i nim zacząłem rozważać czy jest sens w umieraniu w gorącej wannie wyszedłem by czym prędzej wrócić do siebie.

Kiedy ubrałem się i nałożyłem ciemny cień na powieki równo go rozsmarowując również pod okiem zawitałem do kuchni, mijając się z mamą w drzwiach, która wychodziła na swoją zmianę. Nie byłem nawet pewien czy mnie zauważyła, tak szybko przemknęła. Nakarmiłem moje kościste ciało tym co znalazłem w lodówce i ułożyłem się na kanapie przed telewizorem. Bose stopy podparłem na stoliku. W ten sposób minęło mi popołudnie. Gdzieś między powtórkami Zmierzchu lecącymi w TV dotarły do mnie odgłosy schodzącego po schodach Emersona. Nie przywitał się jednak, nie zajrzał. Nie to żebym się tego nie spodziewał. Pewnie wypełzł na chwilę, by znów do siebie wrócić, pozostawiając po sobie zapach dziwnych kadzidełek, które wiecznie palił w swoim pokoju. W końcu i ja wróciłem do swojego.

Nadchodził już wieczór, kiedy zająłem stary fotel na balkonie i usiadłem w nim ze starą gitarą Sebastiana w ręku. Mój starszy brat lubił grać, pewnie równie mocno co lubił swoje włosy. I na te swoje obydwie miłości wydawał cały zarobiony hajs. W jego pokoju ciągle stoją pewnie jeszcze ze dwie gitary, lecz ta, którą miałem właśnie ze sobą była szczególna. To na niej właśnie nauczyłem się grać.

Kiedyś, kiedy byliśmy bliżej jako rodzeństwo, mieliśmy wspólne marzenie, by założyć razem zespół. Tworzyć razem, nagrywać i grać koncerty. Stać się gwiazdami, które każdy by znał. Byliśmy wtedy dziećmi a mimo to, każdy z nas w jakimś stopniu podążył za tym marzeniem. Nie bez powodu Emerson ciągle tłucze w te bębny, nie bez powodu, Sebastian inwestuje w swoją pasję - chociaż teraz robi to głównie po to by wyrywać na to laski - a ja? Czy to brzdąkanie nie miało tego samego celu? Jeśli nie, to po co nuciłem pod nosem w rytm układanej melodii? Po co śpiewałem słowo za słowem ćwicząc w mrokach swego azylu tony, o które bym się nigdy nie posądził? Gdzieś we mnie ciągle żyło to złudne marzenie. I chociaż nie raz się starałem, nie byłem w stanie go z siebie wyplenić.

Pomyślałem o wczorajszym popołudniu, gdy słowa same zaczęły się układać w mojej głowie. Pomyślałem o tamtej chwili i próbowałem wrócić znów tam myślami. Nie było to trudne. Zawsze posiadałem tą beznadziejną umiejętność wczuwania się, brania każdej chwili zbyt mocno do siebie. I nękania się każdymi, nie ważne jak cholernie bezsensownymi sytuacjami. Oczyściłem umysł, a dalej to poszło już samo:

'We live for

We yearn for
The things that
Were born for
Yesterday's today's tomorrow
We die for
We try for
The things that
We long for
If needed beg steal
And we'll borrow'

Zapisałem słowa nad wczorajszym fragmentem. Musiałem przerwać. Nie mogłem pozwolić sobie zawędrować za daleko. Nie chciałem myśleć teraz o tym co było dalej, nie chciałem by On zaburzył moje myśli. Nim się zorientowałem spisałem jeszcze jedną linijkę u dołu kartki.

'If the morning light will lead you no weapon will defeat you'

______________________✞ ✞ ✞_______________________

Palaye Royale - 'MORNING LIGHT' (fragment)

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now