This shit messes with my head

94 11 1
                                    

- I jak się czujesz? - spytał mnie, kiedy tylko otworzyłem oczy. Siedział tuż przy mnie, jakby w gotowości. Zmarszczone brwi zdradzały, jak bardzo jest zaniepokojony moim stanem.

- Bywało lepiej - odpowiedziałem bezbarwnie. Uniosłem się lekko na kanapie, na której leżałem, jednocześnie marszczac brwi na widok koca, który mnie przyrywał. Ułożyłem go obok, nie wiedząc zupełnie co z nim zrobić. Ze sobą w sumie też. Głębokie cienie padały na ściany a żółte światło lampki bezskutecznie próbowało je odgonić. - Która godzina? - Rozejrzałem się za zegarem, lecz żadnego nie było w pobliżu.

- Już po ósmej - nawet się nie zawahał, nie rozejrzał. - Powinieneś jeszcze trochę odpocząć - dodał niepewnie przyglądając mi się uważnie. - Inaczej możesz znowu zemdleć.

- Raczej powinienem wrócić do domu. - Nie miałem na to ani siły ani chęci. Jednak nie mogłem wytrzymać tego spojrzenia, jakie mi rzucał. Nie chciałem by dowiedział się jak do końca jestem słaby i zniszczony. - Dziękuję... za wszystko - powiedziałem próbując wstać. Andy podniósł się od razu ze mną. Dopiero teraz zauważyłem, że ściska w dłoniach kubek. - Jeśli to znowu jakieś witam...

- Kakao - przerwał mi. - Pomyślałem, że cię rozgrzeje.

Otworzyłem szerzej oczy zdziwiony wpatrując się w niego uważnie. Po czym uciekłem spojrzeniem, gdy jego wzrok napotkał mój. Przełknąłem ślinę nim się odezwałem.

- Nie trzeba było.

- Wiem - przyznał. Mimo to wyciągnął kubek uchem w moją stronę. Przez chwilę chciałem go przyjąć. Może nawet zostać. Porozmawiać, zapomnieć i żyć dalej. Chciałem go poznać. Bo może to była moja jedyna szansa. Lecz nie odważyłem się spojrzeć mu znowu w oczy.

- Dziękuję... - niemal szepnąłem. Kiedy zrobiłem krok ruszyłem do drzwi. Nie podniosłem wzroku sponad moich stóp. Po prostu wyszedłem. I nie zdołałem obejrzeć się za siebie. Byłem tchórzem.

Niemal zbiegłem po schodach na sam dół i czym prędzej opuściłem budynek oddychając głęboko zapachem miasta. Otrzeźwiło mnie to trochę. Nie byłem w sumie jednak pewien, czy to zasługa powietrza wypełnionego spalinami, czy po prostu fakt, że nikt nie wpatrywał się we mnie z taką intensywnością co Andy. Nikt nie czuwał. Nikt nie spróbował spojrzeniem przewiercić się przez moją czaszkę do majskrytrzych myśli.

Nie wiedziałem już zupełnie co o nim myślałem. Był zagadka, enigma. Czymś, czego nie mogłem w żaden sposób rozszyfrować i wymyślić logicznych powodów dla jego zachowań. Czemu to wszystko robił? Czemu w ogóle się mną przejmował? Wtedy w parku, gdybym był na jego miejscu po prostu poszedłbym dalej.

Wcisnąłem dłonie w kieszenie bluzy i ze złością zauważyłem, że gdzieś tam musiałem zostawić mój plecak. Nie miałem zamiaru po niego wracać. Lecz spoczywał tam również mój telefon i klucze. Nie wspominając o żenującym zeszycie, w którym spisywałem teksty. Spojrzałem w górę, jakby widok okna jego mieszkania miał mi pomóc podjąć decycje. I w sumie tak było. Zrozumialem wtedy, że nie miałem zielonego pojęcia, jak dostać się do jego mieszkania. W sumie nie pamiętałem nawet które to było piętro. Przeklinałem pod nosem i kopnąłem jakąś leżącą na chodniku butelkę.

Więc czekał mnie długi spacer przez miasto w stronę domu, i niestety bez poruszającego głosu Gerarda Way'a w moich sluchawkach.

Zrezygnowany zupełnie po prostu ruszyłem przed siebie, gdy usłyszałem ten głos.

- Rem zaczekaj - zawołał za mną. - Zostawiłeś... - nie dokończył, gdyż obróciłem się w jego stronę, a on znow dostrzegł coś w moich oczach co kazało mu przestać. Staliśmy tak. On z moim plecakiem w dłoni, z włosami, które opadały mu na czoło i przyśpieszonym oddechem zapewne po biegu. A jednak jego twarz wyglądała na spokojną. Poczułem się, jakbym spoglądał na posąg. Lecz te oczy znów przeszyły mnie dogłębnie.

Wyciągnąłem dłoń po swoje rzeczy. Oddał mi je, a ja udawałem, że nie poczułem jak jego dłoń styka się z moją. To było absurdalne. Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział, że to koniec. Nie odwzajemniłem uśmiechu. Po raz ostatni spojrzałem w jasne tęczówki i odszedłem bez słowa. Kolejny raz znów zostawiałem coś za sobą. Znów uciekałem. Dlaczego? Jak wspomniałem byłem tchórzem.

***

Półtorej godziny zajął mi powrót do domu. Półtorej godziny spędzonej na stawianiu kroku za krokiem i zagłuszaniu myśli piosenkami My Chem. Nic tak na mnie nie działało, jak włączona na pełną moc "Helena". Czułem się już pewniej. I byłem również przekonany o słuszności mojej decyzji. Nie mogłem jednak wtedy wiedzieć, co mnie czeka.

Przekroczyłem próg domu. Panowała cisza wiec wywnioskowałem, że mama pracowała na drugą zmianę, a Emerson, jak zawsze, przesiadywał w swoim pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i o mało nie dostałem zawału, gdy dostrzegłem w oddali korytarza czyjąś sylwetkę. Szukałem już czegoś w pobliżu, tak do obrony, gdy nagle rozbłysło światło. Przede mną stała ostatnia osoba, którą bym o to podejrzewał.

- Co ty tu robisz? - spytałem wyciągając słuchawki.

- Też się cieszę, że cię widzę braciszku.

I nim się spostrzegłem przemierzył korytarz w trzech wielkich krokach i zamknął mnie w ramionach. Wyrwałem się szybko.

- Sebastian, nie powinno cię tu wcale być - moj głos zabrzmiał ostro.

- Rzuciłem studia - odpowiedział po prostu.

- Co zrobiłeś? - czułem, jak moje oczy same otwierają się szeroko.

- Daj spokój, Rem. Musiałem to zrobić. Ale przynajmniej ma to swoje plusy - powiedział, a ja czekałem, aż je zdradzi. Ten znów się przysunął i ponownie przytulił. - W końcu do was wróciłem.


_____________✞ ✞ ✞_____________

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now