So what's the point of this fucked up catastrophe?

128 15 4
                                    

Nikt nie skomentował krwawych śladów i spękanego lustra. Nikt nie zapytał się co się stało. Nikt nie przyszedł, sprawdzić, czy jeszcze w ogóle żyję. Cały incydent pozostał zupełnie niezauważony. Tak, jakby nigdy się nie wydarzył. Więc i ja ukryłem kawałek szkła, z którym obudziłem się następnego dnia, i owinąłem dłoń bandażem, nie przejmując się nawet tym, że odłamki wciąż tkwiły w moje skórze. Ból był jedyną rzeczą, którą chciałem teraz czuć. Zagłuszał, uspokajał. Sprawił, że zebrałem się w sobie i umyłem się szybko zbierając do szkoły. Naciągnąłem kaptur na głowę, założyłem słuchawki i ruszyłem wolno dobrze mi znaną trasą, którą pokonywałem od tylu lat. Pogrążony we własnych myślach, które błądziły bez celu w mojej głowie, nie wnosząc nic konkretnego do mojego życia, nie zorientowałem się nawet, że zapomniałem włączyć muzyki. A mimo tego jaki głos ciągle śpiewał z tyłu mojej głowy. Nie byłem pewien do kogo on należał. Nie byłem w stanie rozszyfrować słów. Czy to był głos z wczorajszej piosenki Tokio Hotel, głos Andy'ego, czy może... mój? Nie udało mi się tego dowiedzieć. Budynek mojego liceum wyrósł nagle przede mną zmuszając mnie, bym wrócił myślami na ziemię. 

Skierowałem się do szatni, w której zostawiłem czarną dżinsową kurtkę, od razu tego żałując, gdy spowiło mnie przeszywające zimno. A mimo to ruszyłem dalej, chowając dłonie głęboko w kieszeniach. Na szczęście udało mi się przemknąć do klasy bez natrafiania na Mike'a i jego gang. Zająłem swoją ławkę i ignorując zupełnie nauczyciela zacząłem wpatrywać się w drzewa za oknem, które poruszał wiatr. Szum głosów otaczał mnie, niebo za oknem zaczęło ciemnieć, jakby zanosiło się na deszcz. Może i tak właśnie było. Miałem ochotę na burzę z piorunami, i na to by szczęśliwym trafem jeden odnalazł mnie i zmiótł z tego świata.

Coś uderzyło o moją ławkę, przez co niemal podskoczyłem na swoim krześle. Odwróciłem się gwałtownie, by zmierzyć się z nauczycielem, który uderzył podręcznikiem w blat mojego stolika. 

- Proszę chociaż udawać, że pan uważa, panie Kropp - powiedział stary nauczyciel kręcąc z pożałowaniem głową.

- Nazywam się Leith - poprawiłem go odruchowo. Nie chciałem mieć nic wspólnego z tym nazwiskiem. Ani ja ani żaden z moich braci. Dlatego długo walczyliśmy o zmianę nazwiska, co zresztą nam się w końcu udało. Chociaż jak widać, nie do wszystkich to docierało.

Nauczycie wyprostował się i poprawił okulary. Czułem, że mi się oberwie za mój ton. Ale miałem to gdzieś. Niech sobie w końcu tylko pójdzie i zostawi mnie samego ze sobą.

- Doskonale, w takim razie panie Leith - jad w jego głosie był aż nader wyczuwalny. - Obawiam się, że pańskie zachowanie oraz średnia ocen wymagają odnotowania w pańskiej kartotece. A tylko przypomnę, jakby pan zapomniał, że jest pan bliski zawieszenia. Ośmielę się stwierdzić, że rozumie pan co to oznacza, czyż nie?

Miałem ochotę go przekląć. Rzucić to wszystko w cholerę. Jednak wtedy na pewno by mnie wylali. A na to nie mogłem sobie jeszcze pozwolić. Dlatego odpowiedziałem posłusznie: "Rozumiem. Będę uważać, proszę pana", chociaż czułem, jak te słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. 

- Oby - odpowiedział jedynie mierząc mnie spojrzeniem i wrócił do tablicy. Czułem na sobie wzrok paru osób z klasy, słyszałem kilka szeptów, dotarł do mnie nawet czyjś śmiech.

Świetnie, tylko tego mi jeszcze brakowało. 

Z trudem wytrzymałem, robiąc nawet jakieś notatki, żeby się przypadkiem nauczyciel nie przyczepił. Jednocześnie zaciskając lewą dłoń w kieszeni, licząc, że ból oddali ode mnie wszelkie emocje. I tak przetrwałem niemal do końca. Sprawiając pozory, kiedy całe moje wnętrze krzyczało, jak bardzo ma dość. Minęła jedna przerwa i druga, a ja nie ruszałem się ze swojego miejsca, czując, że jeśli tylko wstanę stracę przytomność. W porze lunchu zdołałem wyciągnąć jedynie butelkę wody z plecaka i wypić parę łyków. A nawet ta odrobina płynów sprawiła, że mdłości znowu powróciły. Nie miałem zielonego pojęcia co się ze mną działo. Poczułem zimny pot na karku. I wtedy właśnie stwierdziłem, że mam tego już dość. Wstałem i zabrałem plecak. Mój wygląd musiał być na tyle marny, że ledwo zdążyłem podejść do biurka, a nauczycielka historii zwolniła mnie z reszty zajęć i kazała wracać do domu. Tak więc uczyniłem. Chwiejnym krokiem przemierzałem korytarz w drodze do wyjścia, gdy ktoś mnie zatrzymał. Szarpnięcie za kaptur posłało mnie na podłogę i na moje nieszczęście lewą dłonią próbowałem zamortyzować upadek. Zagryzłem wargę próbując powstrzymać krzyk. Poczułem smak krwi w ustach.

- O, czyżby księżniczka nam się potknęła? - ten głos był ostatnią rzeczą, którą chciałem usłyszeć tego dnia. To przeważyło szalę goryczy. Było mi już zupełnie obojętne co się ze mną stanie. Ktoś podstawił mnie na nogi, tak bym spojrzał na swojego oprawcę. Szyderczy uśmiech Mike'a zmienił się w gniew, gdy dostrzegł, jak bardzo byłem obojętny na to co się działo. 

- Chyba czas na nas - powiedział jeden z podtrzymujących mnie kolesi.

- Nie tak szybko, jeszcze tu nie skończyłem - posłał mu groźne spojrzenie i nim zdążyłem zarejestrować jego ruch uderzył mnie pięścią w brzuch. Pociemniało mi przed oczami, przez chwilę myślałem, że to jest ten koniec. Jednak ta chwila minęła. Ocknąłem się oparty o ścianę, i patrzyłem, na plecy odchodzących oprawców. 

W tej chwili na prawdę żałowałem, że nie spożytkowałem, tak idealnego kawałka szkła.

_______________✞ ✞ ✞________________

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now