Daydreaming of my funeral

46 8 4
                                    

– Nie mam pojęcia o co chodzi – wymamrotałem. Chwyciłem w dłonie kubek, który zostawił Sebastian. Kakao w środku zdawało się ze mnie drwić.

- Och, skarbie – westchnęła mama. – To nie tak, że cię przepytuję z tego co robisz i z kim się spotykasz. Po prostu ostatnio miałeś gorszy czas – uśmiechnęła się do mnie smutno. Nie myślałem, że aż tak rzucało się to w oczy. W końcu od lat było źle. – Dlatego cieszę się z twojego szczęścia. Może jednak źle to interpretuję, może tu chodzi o ten wasz zespół.

Przez chwilę nawet chciałem coś powiedzieć. Zwierzyć się. Może by coś to zmieniło... Może po prostu szukałem potwierdzenia, że to normalne a ja nie oszalałem. Byłem wdzięczny Andy'emu. Doceniałem to co dla mnie zrobił. Byłem też zainteresowany tym, jak śpiewał. Może nawet go podziwiałem. Ale czy byłem zauroczony? Czy żałowałem, że tamtego dnia nie zostałem? Że nie wróciłem w tamto miejsce... Sam nie byłem pewien. Tyle razy w głowie odtwarzałem nasze spotkania, że wydawało mi się, że nadinterpretowałem jego dobroć. Przecież nie mógł być mną zainteresowany w ten sam sposób co ja... Cholera.

- Nie mogę uwierzyć, że serio wystąpimy – powiedziałem w końcu.

- A ja tak, w końcu mam najzdolniejszych chłopców na świecie – mama potargała mi włosy, jakbym znów miał pięć lat. – A teraz jedz, bo nie będziesz miał siły, by ustać na scenie. - Nawet się nie zorientowałem, kiedy cały talerz kanapek stanął przede mną.

I wystarczyło jedno stwierdzenia, a moje myśli znów wróciły do tamtego klubu. Starałem się nie dopuszczać do siebie myśli, że to właśnie w tym klubie zagramy nasz pierwszy koncert. Jakby w całym mieście nie było innych miejsc. Usilnie wmawiałem sobie, że to nie ma znaczenia, że przecież nie tam pierwszy raz go zobaczyłem. Nie stamtąd wracając skończyłem piosenkę. Nie tam się wszystko zaczęło. Że nie to jedno miejsce tyle zmieniło.

- Mamo? – coś wpadło mi do głowy. – Pamiętasz jak nam opowiadałaś o miejscu gdzie poznali się dziadkowie? Jak ono się nazywało?

*

- „Palais Royale" – powtórzył po mnie Sebastian – Hmm... Podoba mi się.

- Ale? – spytałem chodząc w kółko po garażu w którym zebraliśmy się na próbę.

- Nie wiem, czy ludzie to podchwycą. Może samo „Royale"? Chociaż nie powiedziałbym, że jesteśmy za bardzo „królewscy".

- Mam propozycję – odezwał się w końcu Emerson, który wcześniej siedział zakopany w stosie papierów. – Co powiecie na to? – podsunął nam kartkę.

- „Palaye Royale"? – przeczytałem. Obok nazwy widniał też rysunek, który przedstawiał poskręcane linie łączące się w pionową symetryczną formę. – A to co?

- Nasze logo – odparł.

- No i to są konkrety – Sebastian porwał kartkę i zrobił zdjęcie. – Wysyłam do Joe, że mamy to z głowy.

- Tak po prostu?

- A co chcesz jeszcze rozważać? Dobrze wygląda, dobrze brzmi i ma chwytliwe nawiązanie.

- Nikt tego dobrze nie wypowie...

- Oj tam, wyobraź sobie – Sebastian wskoczył na stołek i rozłożył zamaszyście ramiona. – Jesteśmy Palaye Royale – ukłonił się jakby czekał na oklaski od wyimaginowanej publiki.

Jesteśmy Palaye Royale - Powtórzyłem po nim w myślach.

 – O, Joe odpisał. Bierze to. Em jakbyś przerzucił to na komputer to jeszcze dzisiaj plakaty pójdą do druku. A i gramy przed Black Veil Brides – nazwa mi nic nie mówiła. – Podobno są całkiem nieźli i to dla nich ludzie przyjdą. Więc co jak co, ale musimy dać z siebie wszystko. Tak więc zaczynamy od początku. Remington więcej życia, pomyśl o sławie. Krok po kroku i zapracujemy na to. Jak będziemy wyprzedawać trasy koncertowe w tych wszystkich krajach co nawet o nich nie słyszałeś to mnie wspomnisz. A teraz jazda bo nie mamy całego dnia. O ósmej mam umówionego fryzjera.

Racja, muzyka to nie wszystko. 

*

Następnego ranka wstałem w wyśmienitym humorze, a nie często miało to miejsce. Zwinąłem talerz ze śniadaniem, kiedy Sebastian nie patrzył i wróciłem do łóżka.

Jeszcze zanim zamknąłem drzwi dotarły do mnie jego oburzone krzyki. Z satysfakcją pochłonąłem ciepły tost i zagłębiłem się w pościeli. Zasłony w oknach, jak zwykle były zaciągnięte, więc dopiero zerknięcie na wyświetlacz telefonu pozwoliło mi się zorientować, którą część dnia obecnie mamy. Dochodziła jedenasta. A ja chciałbym, żeby ten dzień się już skończył. Powód ku temu był słuszny. Wieczorem mieliśmy mieć spotkanie w sprawie koncertu. Zacząłem więc przeglądać wiadomości i posty na twitterze, w głębi mojej mrocznej duszy marząc o tym, by My Chemical Romance ogłosili kolejną trasę. Nic takiego jednak się nie stało. Moją uwagę za to przyciągnęła dziwna nazwa zespołu, która przewijała się przez któryś z kolei już post zaśmiecając mi całą tablicę. To chyba o nich wspominał Sebastian. Przed nimi będziemy grać. Poczułem uścisk w żołądku. Biorąc pod uwagę ile postów właśnie zobaczyłem, muszą być całkiem znani. A to znaczy, że stawiają wysoko poprzeczkę. Toczyłem wewnętrzny konflikt o to czy dowiedzieć się czegoś o nich, czy może zupełnie to ignorować. Może lepiej nie wiedzieć... Nie mogłem jednak w spokoju przejrzeć strony, w poszukiwaniu nowych postów Wspaniałego Gerarda Way'a, by nie natrafić na kolejne i kolejne zdjęcie zespołu w płomieniach podpisane Black Veil Brides. Wbrew swojej woli wpisałem tą nazwę w wyszukiwarkę. Pierwszy z brzegu teledysk włączył się. "Perfect weapon". Klimat mnie zszokował. Wyglądali mrocznie i buntowniczo... Wyglądali jakby mieli niezły budżet. I wtedy zobaczyłem te oczy. 

Nie może być... To na pewno nie on.

Nagły krzyk przyprawił mnie o dreszcze.

Momentalnie zamarłem, a może i już umarłem.

Znałem ten krzyk. Znałem go zbyt dobrze, by dalej się oszukiwać. Ogarnął mnie dziwny stan. I nie potrafiłem tego przerwać, tak jak nie potrafiłem przestać się wpatrywać w lecące wideo.

Przeszły mnie ciarki.

- Awake at night you focus, on everyone whose hurt you, then write a list of targets, your violence lack of virtue.

Jego spojrzenie przeszywało zupełnie jak na żywo. Wróciłem mimowolnie do tamtej chwili, kiedy stałem przed nim. Kiedy nasze oczy się spotkały. Zastanawiałem się co by się wydarzyło, gdybym został tam tego wieczora. Gdybym zaczekał, aż koncert się skończył i poszedł do niego. O co bym zapytał, czy ośmieliłbym się w ogóle? Znów ten jego krzyk zmroził mnie do kości. Było w nim coś... chorego. 

- Leave us alone! You're on your own! Go!

A mimo to obejrzałem do końca przygryzając wargę. Poczułem smak krwi i miałem wrażenie jakby cały świat się na mnie uwziął. 

Wyłączyłem telefon i odrzuciłem na łóżko. Zrobiłem jedyną rzecz, na którą miałem jeszcze siłę się zdobyć. Odpaliłem na słuchawkach "Welcome to the Black Parade" i poszedłem spać. Miałem już tego wszystkiego dość. 



__________✞ ✞ ✞__________

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now