Yeah, I'm living for you

127 17 7
                                    

- O co chodzi, Remington? - spytał siadając na swoim łóżku zawalonym przeróżnego rodzaju markerami, ołówkami i szkicownikami. Chociaż część zasłonięta była stertą kocy wierzyłem, że zgromadził tam większy zapas, niż nie jeden sklep plastyczny. - Dziwnie wyglądasz - powiedział przyglądając mi się uważnie. Czasami miałem wrażenie, że po mimo jego młodego wieku, w końcu miał od niedawna dopiero piętnaście lat, to o niektórych sprawach wie więcej, niż można by go podejrzewać. Zawsze był nietypowy, w końcu który dzieciak woli spędzać czas zamykając się w pokoju z kartką papieru i jedną z tych swoich grubych książek o sztuce klasycznej, renesansie czy chuj wie czym to wszystko było.

- Dzięki, Em - prychnąłem zdając sobie doskonale sprawę z tego, jak muszę wyglądać. - Czy już nie można nawet bez powodu odwiedzić własnego brata?

- Z płomieniem w oczach, rumieńcami na twarzy i rozpaczliwą prośbą? - uniósł brew do góry.

- Racja. - Westchnąłem wyciągając papieros z kieszeni, wyprostowałem go i spojrzałem wymownie na brata. Doskonale wiedział, że paliłem, zresztą jak każdy kto ze mną mieszkał. Taki już miałem nawyk.

- Otwórz okno - powiedział i schylił się do szafki aby podać mi zapałki. Świerze powietrze i nikotyna pozwoliły mi się odrobinę ogarnąć. Usiadłem po turecku na podłodze pod oknem i zacząłem się przyglądać ścianom, które pokryte były niemal w całości jakimiś zapiskami i rysunkami przedziwnych budowli. Wiedziałem, że Emerson w każdej wolnej chwili musiał coś rysować, jednak nigdy tak na prawdę nie interesowało mnie co to takiego było. Chociaż dalej nie potrafiłem tego rozszyfrować, zdawało mi się, że patrząc na te zapiski, mam po raz pierwszy wgląd w to co czuje mój młodszy brat. Strząsnąłem popiół do podsuniętego słoika. - Namyśliłeś się już? - spytał, a ja zdałem sobie sprawę, że przez ten czas szkicował coś znowu, raz za razem zerkając na mnie.

- Poznałem kogoś - zacząłem. Nie przerwał mi, tak jakby to za pewne zrobił Sebastian. Nie rzucił złośliwego komentarza. Zatrzymał ołówek w pół ruchu i słuchał. - Zupełnie przypadkiem. Zresztą nie ważne kiedy. Byłem wtedy na granicy, a on mnie zatrzymał. Właściwie nie zrobił nic, jak tak teraz o tym pomyśle. Pożyczył zapalniczkę i poczęstował papierosem. Nie wiem dlaczego mi to pomogło. To dziwne, co nie? W końcu nic nie powiedział, co miało mi pomóc. Ale czułem się przy nim dziwne... dziwne normalnie. Może nawet dobrze. Nie chciałem uciekać, nie odpychała mnie jego obecność. A on nie naciskał. Nim odszedł przedstawił mi się.

- Prostota jest szczytem wyrafinowania. - powiedział na co spojrzałem na niego - da Vinci. Zresztą nie ważne. Kontynuuj.

- Nie wiem co ci powiedzieć. Już nic nie wiem. Chyba oszaleję przez to wszytko. - Wyciągnąłem kolejnego papierosa, lecz nie odpaliłem go. Obracałem go między palcami, po czym wsadziłem za ucho. - Wcześniej zaprosił mnie do baru, pod którym go spotkałem. Odmówiłem mu wtedy, lecz wczoraj napisałem piosenkę. Nie całą, tylko fragment. I pod wpływem chwili wróciłem w tamto miejsce. Spotkałem go znowu. W sumie nie wiem czy można to nazwać spotkaniem. Bardziej zobaczyłem go. Na scenie. Jest wokalistą i wtedy akurat grał koncert. Pierwszy raz coś takiego poczułem. Nie jestem w stanie tego nawet nazwać...

- Chyba już rozumiem - powiedział, kiedy nie byłem w stanie zebrać myśli.

- Serio? - skinął i wstał odkładając zeszyt. - Ja sam nie rozumem. - Okładka się zamknęła nim zdążyłem do niego zerknąć.

- Zaśpiewaj to co napisałeś - stanął nade mną z pałeczkami w jednej ręce i wolną dłonią wyciągniętą w moją stronę. Chwyciłem ją i pozwoliłem się mu podnieść. Mimo, że był niższy o pół głowy już teraz miał więcej siły niż ja. Usiadł przy swojej perkusji stojącej w koncie pokoju i wpatrywał się we mnie wyczekująco.

Stanąłem przed nim, niepewnie wpatrując się w dywan. Zacząłem nucąc. Cicho. Przymknąłem oczy lecz pod powiekami widziałem wciąż twarz Andy'ego wypełnioną energią i mocą, widziałem jego oczy, przeszywające moją duszę. Zawahałem się lecz w końcu zaśpiewałem pierwsze słowa. Łamiącym się głosem, nie wiele głośniejszym od szeptu. Jednak się udało.

- 'We live for
We yearn for
The things that
Were born for
Yesterday's today's tomorrow

We die for
We try for
The things that
We long for
If needed beg steal
And we'll borrow'

Rozluźniłem się i spojrzałem na Emersona. Wsłuchiwał się wystukując rytm pałeczką o swoje kolana.

- 'If the morning light will lead you
No weapon will defeat you'

Nagle dołączył do mnie, zaczął grać wpasowując się w mój śpiew. Poczułem przypływ dziwnej energii. Zaśpiewałem mocniej, czując jakby coś chciało się wyrwać z mojej duszy. Jakbym chciał wyrazić siebie. Całego.

- 'Winter comes
Skies to grey
It's the same old, same old everyday
And where it starts is where it ends
I feel your pain
So run the lights
Catch a plane
I know you just wanna win
You see my friend
Life is just a game...'

Skończyłem śpiewać chociaż on jeszcze grał. Czułem kolejce słowa, które cisnęły mi się na usta, lecz nie miałem siły ich zaśpiewać. Stałem i wpatrywałem się w Emersona, jakbym widział go po raz pierwszy. Nie mogłem tak. Uchyliłem znów zaciśnięte usta.

- 'Winter comes
Skies to grey
It's the same old, same old everyday
And where it starts is where it ends
I feel your pain
So run the lights
Catch a plane
I know you just wanna win
You see my friend
Life is just a game.'

Ostatnie uderzenie zgrało się z ostatnim słowem. Opadłem na podłogę przytłoczony tym wszystkim. Ta gra wyzwoliła we mnie więcej niż chciałem. Skuliłem się w sobie czując, jak pod wpływem tych słów które ułożyłem łzy spływając mi po policzkach.

- Gdyby nie było cierpienia, człowiek nie znałby swych granic, nie znałby siebie - dotarł do mnie jego spokojny głos nim zupełnie się zatraciłem.

________________✞ ✞ ✞_________________

Palaye Royale - 'MORNING LIGHT' (fragment)




too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now