So sick and tired of being alone So long, farewell, I'm on my own...

90 10 4
                                    

Od tamtego momentu minęły tygodnie. A mi zdawało się, jakby minęły zaledwie dni. Szkoła się skończyła, tak samo jak zima i wiosna. Jak noce, kiedy włóczyłem się bez celu po mieście i dni spędzone w łóżku na robieniu rzeczy, które nie miały znaczenia.

Po moich osiemnastych urodzinach nastąpiły wakacje. Sebastian podjął się pracy dorywczej, a Em robił to co zawsze. Spędzaliśmy niemal cały czas razem, i chociaż były chwile, kiedy miałem ich dość, a oni mnie i każdy zamykał się u siebie, to gdy nastał ten czas, opuszczaliśmy wszelkie bariery budowane wokół i schodziliśmy do garażu. Mogliśmy nie dogadywać się, mogliśmy nie odzywać się do siebie, jednak wystarczyło, by któryś z nich zaczął grać i nic nie miało już znaczenia. Liczyła się dokładnie ta chwila, w której zamykałem oczy i trzymałem mikrofon w rękach. Nie ważne, że graliśmy dla siebie, nie liczyło się, że nikt nie może nas usłyszeć. To było to, czego mi było trzeba. To był mój sposób na przetrwanie. Zapełnienie tej pustki, którą odkryłem podczas tamtego koncertu. Byłem głodny, spragniony. Czerpałem ile się dało z tej gry. Lecz po każdym dniu, nadchodziła noc mroczniejsza niż dawniej.

Dziś właśnie była jedna z takich nocy.

Włączona na głośnikach muzyka starała się zagłuszyć moje myśli. Chciałem się od nich odciąć. Chciałem przestać myśleć. Chciałem przestać czuć. Leżąc w łóżku przekręcałem się z boku na bok. Otaczały mnie zmięte kartki papieru, podarte fragmenty. Coś zalęgło się w mojej głowie i nie byłem w stanie przelać tego na papier. Jeszcze chwila, a czułem, że mój umył pęknie na pół, a ja dostanę jakiegoś pieprzonego załamania nerwowego. Miałem kurewsko dość tego cholernego świata. Byłem bliski połknięciu garści tabletek nasennych by tylko to uciszyć, gdy ktoś wbiegł do mojego pokoju i rzucił się na moje łóżko. Czuć było od niego alkohol.

- Co kurwa? - jęknąłem cierpiętniczo, bliski płaczu.

- Słownictwo, Remi - powiedział Sebastian wyjątkowo czymś uradowany. Chociaż po jego tonie mogłem sądzić, że ta radość jest wynikiem wódy, którą przesiąkł. - Nie uwierzysz, co się stało.

- Masz dziewczynę?

- Wal się - oberwało mi się własną poduszką po głowie. - Pamiętasz piosenkę, którą napisałeś? Tą pierwszą - skinąłem przyciszając muzykę. - Wysłałem jakiś czas temu jej nagranie mojemu dawnemu znajomemu. I wiesz co? Powiedział, że może nam załatwić koncert. Uwierzysz w to, Remi?

Nie wierzyłem. Nie miałem pojęcia, jak to jest możliwe. To przyszło tak nagle. A mimo wszystko wiedziałem, że chcę tego. Chciałem się tam znaleźć, chciałem tam być. Gdziekolwiek to miało by nastąpić.

- Kiedy? - Spytałem.

- W przyszłą sobotę. Podeślą nam jeszcze szczegóły i musimy z nimi obgadać setlistę. Nie wiem czy wszystkie nasze piosenki nadają się do zagrania. Chyba będziemy musieli pomyśleć nad czymś jeszcze. Chociaż nie mamy za dużo czasu...

Przestałem go słuchać. Pierwszy raz od kiedy to się zaczęło poczułem spokój. Miałem wrażenie, że w końcu wszytko idzie zgodnie z planem. W końcu udało mi się zasnąć, lecz nie mogłem wiedzieć, co dalej mnie czeka.

Obudziłem się z wrażeniem dotyku na moim policzku. Na krawędzi snu i rzeczywistości zamarłem z przerażeniem. Przynajmniej chciałem tak to określić, bo jak inaczej miałem nazwać ten stan, gdy moje serce łomotało w mej piersi, a ja bałem się. Bałem się postaci, której sylwetkę widziałem przed sobą, której twarz znajdowała się cale od mojej, a której oczy wwiercały się w ten pochłaniający duszę sposób. Tak jasne, jak zimowe niebo. Policzek mrowił mnie od tego widmowego dotyku. Mógłbym przysiąść, że czułem ciepło jego dłoni. Lecz to tylko był sen. Nie miało prawa się to wydarzyć, jak to, że tak naprawdę nie bałem się jego, bałem się, że zniknie sprzed moich oczu, pozostawiając mnie w tym mroku. Chciałem go zawołać, zatrzymać. Gdybym tylko mógł się poruszyć i chwycić jego dłoń, przyciągnąłbym go do siebie i zamknął w uścisku. Gdy tylko o tym pomyślałem coś gwałtownie przywróciło mnie do rzeczywistości. Zerwałem się niemal z łóżka, a moje serce dudniło mi w piersi. Czułem jak moja twarz płonie, jak dłonie mi drżą. Co się ze mną działo? Czemu teraz? Kiedy tak bardzo starałem się o nim nie myśleć...

Całe moje podekscytowanie związane z koncertem zniknęło, otoczyło mnie przerażenie i niepewność. Nie potrafiłem tego zrozumieć.

Kiedy tego dnia pojawiłem się w kuchni Sebastian wyglądał, jakaby nie dręczył go kac z poprzedniej nocy, co więcej przyglądał mi się uważnie. Już wcześniej to robił, lecz teraz przez intensywność jego spojrzenia aż przechodziły mnie ciarki. Bynajmniej miałem ochotę na konfrontacje, wiec ignorowałem to zupełnie starając się zapomnieć o tym śnie.

- Chcesz kakao? – spytał Seb a ja odwróciłem się gwałtownie, by zobaczyć, jak zamarł w pół ruchu zdziwiony moim zachowaniem. Momentalnie poczułem ciepło na mojej twarzy i bez słowa wycofałem się przed telewizor ciskając jabłko w dłoni. – Ooookej... Hej, Em, jak się spało? – chyba stwierdził, ze nie ma co na mnie marnować czasu.

- Co to sen? – spytał. – A temu co? – niemal czułem na sobie ich intensywne spojrzenia.

- Ciężki przypadek – skwitował. – Zakochał się biedaczek – zakrztusiłem się na jego słowa i oburzony rzuciłem w niego jabłkiem. – Już spokój, żartuje. – Ale porozumiewawcze spojrzenie twierdziło co innego.

- Nic nie poradzisz – Emerson nie wydawał się zainteresowany tym faktem. – Myślałem nad czymś ostatnio...

Wtem drzwi domu otworzyły się na oścież i do środka energicznie weszła kobieta z dwiema ogromnymi siatkami z zakupami.

- Dzień dobry, chłopcy – zawołała mama kładąc zakupy na stole i obdarowując nas szerokim uśmiechem.

- Hej, hej, nie miałaś być w pracy?

- Mam dzisiaj wolne – powiedziała radośnie i potargała włosy nieszczęśliwego z tego powodu Emersona. – Należało mi się. I w końcu mogę spędzić z wami więcej czasu. No a teraz nie ociągać mi się. W aucie zostały jeszcze rzeczy. – Wcisnęła kluczyki w dłoń Ema i popchnęła go do wyjścia. Sebastian cmoknął ją w policzek i zaczął rozpakowywać torby. – A mój syn marnotrawny nie przywita się ze mną? – spytała.

- Nie jest w nastroju – „szepnął" Sebastian szczerząc się. – Zakocha... - nie dane było mu dokończyć, gdy w trzech krokach dostał z łokcia w przeponę. Zajęczał żałośnie i opadł na krzesło.

- Wyglądasz olśniewająco mamo – rzuciłem by zmienić temat.

- Nie podlizuj mi się tu – przywołała mnie by potargać mi włosy. – Za to ty jesteś blady jak śmierć, mógłby wyjść czasem na słońce. Jesz ty w ogóle? – zmierzyła mnie wzrokiem. – Ehh... co ja z wami mam.

Ten moment wybrał Em, by wrócić obładowany zakupami. Wyglądał, jak tragarz, i to taki, który zaraz miałby się przewrócić pod tym całym ciężarem chwiejących się w jego ramionach przedmiotów. Nogą zatrzasnął drzwi i wolnym krokiem kierował się do kuchni.

- To już wszystko – rzucił. – Kontynuując – zaczął jakby nic nie robił sobie z tego całego zamieszania. – Myślałem ostatnio nad tym, że jeśli już mamy zespół to powinniśmy go jakoś nazwać.

- Racja, jutro wieczorem mamy spotkanie z Joe, tym od koncertu. Dobrze byłoby już wtedy podać mu nazwę. W sumie chyba logo by też się przydało – zastanowił się. – Do tego wybór piosenek... - Wyciągnął telefon i zaczął coś pisać mamrocząc pod nosem.

- Gracie koncert i nic o tym nie wiem – oburzyła się mama, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko. – To chyba dobrze zrobiłam robiąc większe zakupy, trzeba uczcić to jakich mam zdolnych chłopców.

- Mamo, dość – jęknął Emerson, który znów stał w zasięgu jej ramion.

Chciałem przemknąć niezauważenie do pokoju, gdy zostałem chwycony za kołnierz.

- Nie tak prędko, mój drogi - zatrzymała mnie mama i zaciągnęła do kuchni. - Tę dwójkę możesz wykiwać, ale nie ze mną takie numery. Siadaj i mów - zmierzyła mnie wzrokiem - Co to za jedna?

Jedyne o czym wtedy marzyłem, to by rozmyć się w powietrzu i udawać, że nie istnieje.

____✞ ✞ ✞____

too lazy for a suicide (Remington x Andy B)Where stories live. Discover now