34

278 16 20
                                    

Pov. Aiden

Powiedziałem Samowi co ma przekazać reszcie, a on w kolejnej chwili wyszedł z mojego gabinetu. Mam dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Nie wiem czy coś złego, czy dobrego. W każdym razie coś, czego raczej nikt się nie spodziewa. Spojrzałem na kalendarz, który stał na moim biurku. Dwudziesty piąty grudnia. Boże Narodzenie. Dzisiaj ma nadejść atak ze strony wrogiej watahy. Zarówno mojej, jak i Reya. W tym jednym momencie się cieszę, że Niki tutaj nie ma. Byłaby narażona, a do tego nie potrafił bym się skupić na walce. Rozpraszała by mnie myśl, że coś się jej może stać. 

Z drugiej stron, jako, że jest moją mate, a za tym idzie, iż jest także Luną watahy, jej nieobecność jest na plus wroga. Alfa watahy Północnej Gwiazdy posiada swoją partnerkę. Jego wilki są przez to silniejsze, a na dodatek mają jeszcze w swoich szeregach Eleanor. Niki tutaj nie ma, a Rey swojej partnerki nadal nie znalazł, więc jesteśmy na straconej pozycji. Myśląc o tym wszystkim, zaciskałem w dłoni kubek, który po chwili pękł na kilkanaście części. 

— Cholera... — Przeklnąłem pod nosem, a przy tym oczyściłem swoją dłoń ze zbitej ceramiki. 
 
— Myślisz o wszystkim jednocześnie... — Spojrzałem w kierunku drzwi, gdzie stał Rey. 

Wysoki szatyn o brązowych oczach. Podszedł bliżej, po czym oparł się o blat. Przenieśli się do nas, dzięki czemu mogli się spokojnie zająć przygotowaniem i treningami, aby wszyscy byli gotowi do bitwy. Są tu od jakiegoś miesiąca. Może nieco dłużej. 

— Co się dzieję? — Zapytał, a ja pokręciłem głową. 

— To nic takiego, nie ma się czym martwić... — Powiedziałem, ale wyraźnie mi nie uwierzył. 

— Nie wydaję mi się. Gadaj... — Powiedział, a ja spojrzałem na starszego ode mnie kolegę. 

— Mam dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Nie umiem wywnioskować, czy jest to coś złego, czy dobrego. Po prostu czuję, że coś się stanie. — Powiedziałem, a on opuścił wzrok. 

— Miejmy nadzieje, że jest to jednak coś dobrego. — Kiwnęłam głową, a on wskazał na moją lewą rękę. — Poszedłbym z tym do Yany... — Spojrzałem na swoją dłoń, dzięki czemu zauważyłem moją lekko krwawiącą ranę. 

— Jasne... — Wstałem z krzesła, po czym ruszyłem do drzwi. 

— Aiden... — Zatrzymał mnie jeszcze, dlatego na niego spojrzałem. — Chodzi o twoją mate, prawda? — Kiwnąłem głową. 

— Od kiedy zniknęła, nie ma sekundy, aby gdzieś z tyłu głowy nie pojawiała mi się myśl, czy wszystko z nią dobrze. Isaac mówił, że jeśli by zginęła, poczuł bym to, ale wątpię w to. Nie oznaczyłem jej, więc każdy mógłby jej coś zrobić. Nie przeżyję, jeśli coś się jej stanie... — Lekko uśmiechnął. 

— Z tego powodu ci zazdroszczę... — Zaskoczył mnie. — Masz dla kogo żyć. Założę się, że napewno żyje i jest cała. Z tego co mówiłeś ty, Meghan, Eric, Sam i Carla, twoi rodzice, a w szczególności jej ojciec, udało mi się wywnioskować jedno. — Spojrzałem na niego zaciekawiony. — Twarda z niej baba. — Zaśmiałem się pod nosem. 

— Tak... — W tym momencie w mojej głowie pokazał się obraz Niki za każdym razem, kiedy coś jej zagrażało. 

Zawsze stała prosto, z uniesioną wysoko głową. Bała się, ale mimo tego, starała się tego nie pokazywać. Uśmiechnąłem się półgębkiem, kiedy przypomniałem sobie jej uśmiech, uroczy śmiech, który brzmi trochę, jakby dostała czkawki i każde słowo, które do mnie powiedziała. 

— Jest twarda, jak nikt inny... — Powiedziałem, a w tym samym momencie otworzyły się drzwi do gabinetu. — Sam? — Odezwałem się zaniepokojony. 

KrągWhere stories live. Discover now