17. Imperium kłamstw

134 14 31
                                    

Spoczywające na stole kartki uporządkowała według przydatności. Po jednej stronie — lewej — uznane za pomocne, po drugiej zaś zupełnie bezużyteczne. Lyramie westchnęła ciężko, opierając się splamionymi inkaustem rękami o blat, i z niezadowoleniem spojrzała na ustawiony przed nią stosik papierów, znajdujący się nie na tej części mebla, co oczekiwała.

Nie miała nic.

Przetarła dłońmi twarz, próbując zebrać myśli. Czego nie dostrzegała? Odwróciła się i przysiadła na krawędzi stołu. Przeczesała palcami jasne, niedbale spięte włosy. Gdyby teraz ktoś ją zobaczył, rozczochraną i niestosownie ubraną, nie uwierzyłby, czyją córką była — rodzicielka pewnie też by się do niej nie przyznała. Lyramie nie wątpiła w matczyną miłość lady Laianny Hesateon. Kobieta kochała ją na swój oziębły, nieprzystępny sposób. W końcu przez dwanaście lat wychowywała córkę samodzielnie — odmówiła wydania dziecka, gdy Teamis po nie przyjechał — lecz jako stworzona z lodu i stali Mistrzyni Bractwa Przeklętych nigdy nie okazywała uczuć, bo to ona uczyła, jak się ich wyzbyć.

Wszystko albo nic.

Lyra założyła ręce na piersi i chłodno zerknęła na przeglądane przez całą noc papiery. To właśnie było nic — niepowodzenie i gorzki smak rozczarowania. Może to dlatego nie należała już do Bractwa? Jego członkowie musieli mieć wszystko, bo byli wszystkim. Porażka nierzadko równała się z katastrofą; oni mieli im zapobiegać, a nie je powodować. A Lyramie dała się pokonać czemuś tak… trywialnemu.

Omiotła wzrokiem piętrzące się wokół niej regały, dźwigające na swych barkach utrwaloną na papierze wiedzę, skrywającą odpowiedzi na gnębiące ludzi pytania. O ile tylko wiedziało się, gdzie szukać. Królewska biblioteka zajmowała całą wschodnią wieżę zamku, a jej rozmiarom i zgromadzonym w niej księgom dorównywał tylko Bexirton, choć na uniwersytecie — jedynym w całym państwie — wciąż nie można było znaleźć wielu pozycji, przechowywanych włącznie w zbiorach rodziny Vaalardalów.

Lyramie miała do nich dostęp.

I nadal nic nie znalazła.

— Zdesperowana stajesz się przewidywalna, kruku.

Dochodzący spomiędzy regałów głos ociekał lodowatą kpiną. Cichy szept wspomnienia przeszłości wyrwał Lyrę z zamyślenia. Spojrzała w kierunku dźwięku, poirytowana swym rozkojarzeniem i niefrasobliwością. Maska pozornego spokoju i niewzruszenia omalże zsunęła się z jej twarzy, gdy dostrzegła wspartego barkiem o półkę Adriela. Jak mogła go nie zauważyć? Znajdował się kilka stóp przed nią, spowity w panujący w bibliotece mrok jak w płaszcz. Nieruchomy, odziany w czerń przypominał uwieczniony w kamieniu monument, tyle razy mijany w ciągu dnia, aż stał się niewidoczny.

Jak długo, do cholery, tam stał?

Lyra nie uznała za stosowne, by o to zapytać, zbyt zażenowana popełnionym błędem. Zawsze była dobra, utalentowana, ceniona przez Mistrzów, lecz przy Adrielu uwidaczniały się jej ubytki w umiejętnościach, niedoskonałości, które na tle innych Przeklętych nie miały znaczenia. Zawsze była dobra… ale nie tak dobra, jak on.

Przesunęła wzrokiem po sylwetce księcia i na powrót poczęła bezcelowo rozglądać się po pomieszczeniu, jakby wcale go nie widziała. Obiecała sobie — w dniu, w którym odprawiono ją z Bractwa — że więcej się do niego nie odezwie za to, co jej zrobił. Do królewskiego bankietu doskonale wywiązywała się ze swojego postanowienia, unikała go przez długie miesiące i gdyby nie bracia, żądający od Lyramie przekraczającego jej możliwości działania, nie napisałaby do Adriela tego listu. Bez racjonalnego powodu nie zamierzała z nim rozmawiać.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now