10. Wszystko albo nic

201 28 41
                                    

Ostatnie słowa króla Galidana Dariona Vaalardala zwieńczono gromkimi brawami. Mężczyzna obdarzył zebranych wdzięcznym uśmiechem i zajął miejsce u boku swej małżonki, pozwalając gościom kontynuować przerwaną na krótką przemowę zabawę. Ujął zdobiony kielich, ale nie skosztował znajdującego się w naczyniu trunku. Nawet z drugiego końca sali, stojąc w cieniu rzucanym przez otwarte na oścież wrota, Lyramie dostrzegła bladą, smukłą dłoń królowej Natyrhii zaciskającą się na przedramieniu męża. Ledwo widoczny gniewny grymas wykrzywił dostojne oblicze króla, lecz zgodnie z życzeniem kobiety zrezygnował z wina. Z niechęcią osunął się na oparcie obitego czerwonym aksamitem fotela.

Korona na jego głowie — wykonana ze złota, pozbawiona ozdób, o kolcach ukształtowanych w symbol kwiatu lilii — niknęła pośród gęstych pukli mężczyzny. Prezentowała się blado w obliczu mieniącego się jak kryształki lodu diademu królowej, odciągającego uwagę od jej niezbyt urodziwej twarzy. Siedziała sztywno wyprostowana, z wysoko zadartym podbródkiem, a wyzierający z jej oczu chłód upodobniał ją do nieporuszonej, kamiennej rzeźby. Sprawiała wrażenie osoby pewnej, decydującej, trzymającej w rękach — dzięki uległości małżonka — nieograniczoną władzę.

Lyramie jednak znała prawdę. Nie dała się zwieść mylnemu, wykreowanemu przez wyniosłą prezencję królowej wyobrażeniu, z którym również sam monarcha nie zamierzał walczyć. W towarzystwie pozwalał kobiecie naginać realia, przyćmiewać go swoim majestatem, podczas gdy w rzeczywistości na wszelkie zapadające w państwie decyzje nie miała żadnego wpływu. Była jedynie ustawionym na politycznej szachownicy pionkiem, zapewniającym mu niezakłócony buntami pokój w kraju i wymuszającym na jej krnąbrnej rodzinie z zachodu posłuszeństwo.

Lyra odwróciła wzrok od zasiadającej na podwyższeniu rodziny królewskiej. Znała zbyt wiele ich mrocznych i wstydliwych sekretów, by patrzeć na nich z takim umiłowaniem jak reszta poddanych. Uważnym spojrzeniem przeczesała tłum rozchodzących się do swoich stolików gości. Mnogość krojów i kolorów damskich toalet była aż porażająca. Lyramie nie była nawet pewna, czy potrafiłaby wymienić wszystkie barwy, wymieszane niczym farby na palecie malarza, tworzące unikalne odcienie materiałów, mieniących się w blasku światła. Jej skromna sukienka wyróżniała się na tle wytwornych kreacji innych arystokratek. Nie pasowała do panującej na salonach mody i przepychu — krawcowa, dokonująca ostatnich poprawek w stroju panny Verhmar, natrętnie powtarzała jej to podczas ich ostatniego spotkania. Ale Lyramie nic to nie obchodziło i gdyby to od niej zależało, odmówiłaby udziału w bankiecie, tak jak zwykła to robić co roku.

Była tu wyłącznie przez niego.

Wszystko albo nic.

Na jego wspomnienie znienawidzone przez Lyramie słowa same rozbrzmiały w jej głowie. Gwałtownie odbiła się od ściany. Jej twarz pozostawała nieruchoma niczym wyrzeźbiona z lodu maska, choć rozpierający kobietę od środka gniew zmusił ją do ruchu. Niespiesznym, niezdradzającym jej poirytowania krokiem ruszyła przez salę i skierowała się do prowadzącego do ogrodu wyjścia. Czuła na sobie jego przeszywające spojrzenie, nieustępliwie podążające za nią jak wspomnienie bezpowrotnie utraconej przeszłości. Siedząc na podwyższeniu, nie mógł jej nie zauważyć, zwłaszcza że nie spuszczał z niej oczu, odkąd przybyła na bankiet.

Lyra sprawnie wymijała rozmawiających w niewielkich grupkach gości i kręcących się między nimi służących. Pozwoliła, by dźwięk stukających o posadzkę obcasów i płynąca muzyka całkowicie ją wypełniły oraz wyparły nagromadzoną w niej złość. Nim dotarła do oszklonych drzwi, prowadzących do pogrążonego w mroku ogrodu, odzyskała nad sobą panowanie. Tylko on potrafił wyprowadzić ją z równowagi samym swoim istnieniem.

— Nie odzywaj się — mruknęła chłodno Lyramie, gdy dostrzegła zbliżającego się w jej stronę brata. Merran zatrzymał się w połowie dzielącej ich odległości. — To moje zmartwienie, ty się nie wtrącaj.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now