7. Błędy ojca

255 40 85
                                    

Nie tego Veiron się spodziewał, gdy zakłopotany lokaj zapowiedział nadejście gości. Sama pora nie była szczególnie odpowiednia jak na odwiedziny, ale zważywszy na trwający w mieście Festiwal Zwycięzców, środek nocy nie wydawał się nader niestosowną godziną na złożenie wizyty. Wyjątkowy dzień w roku zasługiwał również na wyjątkowe traktowanie, dlatego lord Lauvelon, nie przejawiając żadnych oznak zdziwienia lub zaniepokojenia, zgodził się ich przyjąć.

Veiron siedział zatopiony w obitym miękkim materiałem fotelu, tuż naprzeciw wejścia do ogromnego pomieszczenia, w którym gospodarz zwykł przyjmować swoich wspólników, i udawał, że słucha. Łokcie opierał na drewnianych poręczach, a w złożonych pod brodą dłoniach trzymał opróżniony kielich. Znudzonym wzrokiem wodził pomiędzy rozłożonymi na kanapach mężczyznami.

Elita.

Tak lubili się nazywać, choć w rzeczywistości byli tylko cyrkowymi, obwieszonymi złotem małpkami, skaczącymi ku uciesze właściciela. Nie chcieli tego przyznać, powtarzając, że mają znaczenie, lecz byli też świadomi, że gdyby Lauvelon kazał im chodzić na rękach, to bez wahania by na to przystanęli. Temu człowiekowi się nie odmawiało.

Ponury uśmiech pojawił się na ustach Veirona; w końcu niewiele się od tych bogaczy różnił. Dlatego tam siedział, choć nie miał na to ochoty. Nie odzywał się, czasem tylko przytakiwał głową lub parskał wymuszonym śmiechem, by nie wyjść na kompletnego ignoranta.

Przeważnie był bardziej towarzyską osobą, mówił najwięcej i śmiał się najgłośniej, ale za sobą miał naprawdę długi, ciężki dzień, nie spał prawie od dwóch dób i był po prostu zmęczony. Pragnął wreszcie udać się na zasłużony spoczynek, ale gdy lord Lauvelon zaproponował uczczenie winem zakończenie kolejnego, dochodowego Festiwalu Zwycięzców, nie mógł odmówić. Chciał, ale nie mógł — potrzebował tego wpływowego, poczciwego, lecz dumnego człowieka, a odrzucenie jego szczodrej propozycji nie polepszyłoby ich relacji.

Lord Vincen Lauvelon zrywał sojusze za drobniejsze uchybienia.

Z tego, co powiedział mu ojciec, Verhmarowie tylko raz znaleźli się u włodarza Radhmor na cenzurowanym. Teamis latami próbował ocieplić stosunki pomiędzy obiema rodzinami. Ciężko pracował, by ponownie zdobyć jego zaufanie, a co ważniejsze — wsparcie niezbędne w prowadzonej działalności. Przekazując synowi władzę nad interesami, zobowiązał go — o czym także przypomniał mu w ostatnim liście — do utrzymywania zażyłych relacji z lordem Lauvelonem, nawet jeśli wiązałoby się to z uciążliwymi niedogodnościami. Veiron nie rozumiał, co w przeszłości wydarzyło się między mężczyznami — ojciec nigdy nie raczył mu tego wyjaśnić — ale starał się nie narażać staremu Vincenowi, mimo że ten ciągle patrzył na niego podejrzliwie, a ich znajomość zaczęła się od pytania o wiek Verhmara.

— Panowie. — Uprzejmy głos gospodarza zwrócił na niego powszechną uwagę i choć na jego pomarszczonej twarzy widniał dobroduszny uśmiech, spojrzenie pozostawało niepokojąco lodowate. — Z przykrością muszę zakończyć nasze spotkanie i poprosić was o opuszczenie moich skromnych progów. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

Zgromadzeni mężczyźni, jak na posłuszne małpki przystało, podnieśli się niemal jednocześnie, zdziwienie tą nagłą decyzją ukryli pod życzliwymi słowami pożegnania. Lord Lauvelon cierpliwie znosił wszystkie serdeczne uściski, choć w jego dystyngowanej postawie zaczęły pojawiać się szczeliny, przez które przebijało się rozdrażnienie mężczyzny. Niespokojnie przesuwał wzrokiem po pomieszczeniu, jakby liczył, ile natrętnych osób zwlekało jeszcze z wyjściem, i rzucał wymowne spojrzenia stojącemu obok lokajowi, jak gdyby obwiniał go, że zaprosił tu wszystkich tych ludzi.

Veiron podejrzliwie przymrużył powieki. Nie zauważył, kiedy służący wrócił, ani także nigdzie nie dostrzegał zapowiedzianych gości. Gdzie się podziali? Czy to oni byli przyczyną poddenerwowania gospodarza?

Traitor's OathWhere stories live. Discover now