23. Ofiara Verhmarów

91 7 10
                                    

Płynąca przez wystawną salę muzyka zniewalała pod swym czarem słuchaczy. Kolejne urzeczone pary, prowadzone ukształtowaną melodią ścieżką, zmierzały na parkiet. Wyłożona marmurem posadzka, połyskująca niczym srebrzysta poświata księżyca, mogła pomieścić blisko sześćset osób, dlatego też dla chętnych do zabawy gości nie brakowało miejsca. Wirujący jak kolorowe liście niesione podmuchami wiatru ludzie żwawo poruszali się w skocznych pląsach. Kroki mirivelly znał każdy arystokrata, chcący liczyć się w towarzystwie na salonach. Wielmoże na wszystkich nadarzających się uroczystościach nader ochoczo tańczyli tradycyjną mirivellę, jakby odróżniało to ich ceremoniały od prostackich zabaw biedoty.

Gdy więc na zamku w Taalerh ozwały się znajome dźwięki, możni pospiesznie ustawili się w czterech równoległych rzędach — po lewej kobiety, po prawej mężczyźni. Carven rzadko bywał na balach organizowanych przez bogaczy i uważał ten wielbiony w kręgach szlachty zwyczaj za durny, lecz nie zdążył nawet prychnąć z pogardą, gdy Mai wyprowadziła go na środek… Musiała.

Carven posępnym wzrokiem odprowadził oddalającą się pannę Lauvelon. Zatrzymała się w ostatniej linii w odległości sześciu kroków od niego. Zakupiona w Lorvionie ciemnogranatowa suknia Mairaany niknęła przy barwnych kreacjach innych dziewcząt, mimo to dobrze skrojona, z dekoltem podkreślającym kibić i odcięciem w talii, zapewniała Mai pożądaną atencję. Carven jedynie przelotnie zerknął na stojące kilka stóp przed panną Lauvelon zniecierpliwione trzpiotki, kokietujące swych partnerów znajdujących się za plecami Verhmara, i wrócił spojrzeniem do Mai. Dumnie wyprostowana, pełna elegancji i gracji, jaśniała niczym księżyc na wieczornym niebie. Nikt nie mógł jej przyćmić. Wyzierająca z postawy Mairaany pewność była jej siłą, a słabością Vincena Lauvelona. Udowodniała mu, że nie miał nad córką żadnej władzy, a jego potęga, choć trwożyła lordów i rozporządzała losami wielu istnień, nie mogła zawrócić Mai z drogi, którą dla siebie obrała.

— Głupku!

Carven rozejrzał się nieprzytomnie po sali, dziwnie przekonany, że chodziło o niego. Nikt w pobliżu chyba głupek się nie nazwał, gdyż nikt na te słowa nie zareagował. Carven Theodore Verhmar też w nazwisku nigdzie głupka nie skrywał, mimo to zawzięcie się rozglądał za właścicielem głosu. Zapatrzony w stworzony kobiecym pięknem obraz nie zauważył, kiedy trubadur dał sygnał do rozpoczęcia mirivelly. Cofnął się więc pospiesznie o trzy kroki, dołączając do pozostałych mężczyzn, wcześniej ustawionych z nim w jednej linii. Chowając jedną dłoń za plecami, skłonił się i w rytmie wybijanym przez muzykę podszedł do dwóch wychodzących mu naprzeciw młódek. Carven, gdy dziewczęta ujęły go pod rękę, wykonał z nimi pełny obrót i pozwolił im oddalić się w stronę ich partnerów, podczas gdy sam skierował się do Mai. Skrzywił się na widok jej pobłażliwego uśmiechu i niechętnie zgiął się przed nią w dwornym ukłonie, wyciągając do niej dłoń.

— W końcu każdy przede mną się korzy — mruknęła panna Lauvelon. Jej dźwięczny głos był jedynie następną nutą w melodii wygraną we właściwym momencie. — Nawet ty.

— To tylko kolejne kłamstwo, jakie sobie wmawiasz. Władza to możliwości, nie ograniczenia. — Przyciągnął Mai do siebie i szepnął jej do ucha: — A nawet w tańcu to ja prowadzę.

Obracając się, pociągnął dziewczynę za sobą. Zrobił krok w tył, półobrót za prawą ręką, krok w przód i znów półobrót. Jasne jak płynne złoto, rozpuszczone włosy Mai chlastały go po licu. Jej pukle pachniały rumiankiem, lecz wolałby ich nie przeżuwać, by się o tym przekonać. Nic jednak nie rzekł, żwawy tan odebrał mu możliwość narzekania. Wypuścił partnerkę z objęć i w czasie gdy panna Lauvelon przed nim dygała, rozprostał szeroko ręce i przytupując, stanął u jej lewego boku. Mai ujęła wyciągniętą dłoń Verhmara i skocznym krokiem, zwróceni twarzami w jedną stronę, ruszyli po obwodzie przed siebie.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now