26. Papierowe obietnice

72 7 5
                                    

Viseria…

Carven ze złością wyszarpnął dokument z koperty i zmiął ją w ręce. Papier niczym zmaltretowany męczennik bez oporu poddał się jego sile i uformował w żałosny, niewielki kłębek. Verhmar wziął zamach, by cisnąć kulką na skąpaną w słońcu ulicę, i z prychnięciem z poirytowania opuścił rękę.

Viseria.

Tyle mu pozostało po matce… Tyle że to wcale nie była jego matka, tylko jej imię, zapisane na kopercie, która nawet nie należała do niego. Dlaczego więc tak trudno było mu się z nią rozstać?

Niespokojnie przeszedł wzdłuż niezbyt wysokiego murku i przystanął w jego cieniu. Parne powietrze otaczające go niczym szenilowy płaszcz zmusiło Carvena do rozpięcia kolejnego złotego guza od tuniki. Rozprostował papier. Zniekształcone, nieco rozmyte litery zdawały się z niego kpić.

— Próbujesz wyciągnąć matkę z tej koperty? — odezwał się Kasen, opierający się plecami o ścianę. Nawet panujący w Edreshu skwar nie zdołał skruszyć przywierającej do jego twarzy maski. Upał zdawał się zupełnie mu nie dokuczać, mimo że wszystkich innych, normalnych ludzi, wykańczał.

Normalnych ludzi…

Zielone oczy w ciemności, blade lico, zimny głos w lochach.

Kasen nie był normalny… Był potępieńcem.

— To nie moja matka. — Carven odsunął się od strażnika i  obrzucił go oburzonym spojrzeniem, rozeźlony jego ignorancją. Tyle razy to powtarzał, jak mógł jeszcze tego nie zapamiętać?! — Tylko jej imię.

Kasen powoli przytaknął głową, jakby dopiero teraz zrozumiał. Carven nie pojmował, jak wcześniej nie domyślił się, iż to strażnik nachodził go w lochach. Ale... czy to miało jakieś znaczenie?

— Oddasz mi te dokumenty, jeśli napiszę ci to imię na innej kopercie? Będziesz mógł dalej ją zaklinać, a ja w końcu opuszczę to miejsce i przede wszystkim ciebie.

— Miałem ją poznać. Jej imię. — Wyciągnął pisma w stronę Kasena, by na nie spojrzał. — Bym wiedział co zabrać z gabinetu Evallthana.

— Zamiast tego zostawiłeś tam swój rozsądek? — Wyrwał Verhmarowi papiery z dłoni. — Powiedziałbym rozum, ale nigdy go nie miałeś.

— A ty serca — burknął ponuro Carven, grzbietem dłoni odgarniając przyklejone do czoła włosy.

— Tobie również go brakuje. — Wzruszył ramionami. — Zauważyłeś, jak niezwykle jesteś wybrakowany?

— Zapełniam pustkę złotem. — Wymownie przewrócił oczami. — Przekaż to królowi jako dowód spłaty długu. Tym pozbędzie się Evallthana. I dowiedz się co z tiarą.

— Była tylko pretekstem — mruknął Kasen. Jego zimny uśmiech mimo wysokiej temperatury wywołał u Carvena dreszcze. — Narzędziem manipulacji.

— Manipulacji kogo?

— Wszystkich. — Ruszył uliczką w kierunku miejskiej stajni, w której pozostawili wierzchowce, rzucając przez ramię: — Król hojnie wynagradza lojalność, ale raczej nie zdążysz się o tym przekonać.

Carven nie próbował strażnika zatrzymać. Odprowadzał jego oddalającą się sylwetkę wzrokiem, aż wyrzucił ostatnie słowa mężczyzny z pamięci. Zapamiętał jedynie: Hojnie wynagradza. Nic więcej go nie interesowało.

Wszedł na plac rozciągający się przed siedzibą naczelnika. Przeszedł niezauważony wzdłuż muru, po ustawionych skrzynkach wdrapał się na kamienną ścianę i usiadł na jej krawędzi. Wyciągnął z kieszeni podarowaną mu przez Adriela pieczęć i spojrzał na tłoczącą się poniżej ludność.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now