20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem

119 11 24
                                    

Sieć połączonych przejść tworzyła labirynt chaosu w głowie Veirona. Wszystkie drogi zostały zablokowane. Nerwowo przeczesał włosy palcami i przesunął wzrokiem po rozłożonej na stole planszy. Niewielkie, ciemne kropki łączące się w ścieżki pokrywały całą powierzchnię okazałej ryciny przedstawiającej królestwo Imghmaru. Zdobiona niewielkimi, szczegółowymi malunkami gór, lasów, rzek, zamków i miast przypominała mapę prawdziwego świata. Stworzona z dbałością o każdy detal podkreślała niezrównane umiejętności i wybitny talent autora.

Namalowana z taką dokładnością plansza niemalże całkowicie odbierała szansę na oszukiwanie. Co za idiota przywiózł to do Edreshu? Veiron pochmurnie zmarszczył brwi. On był tym idiotą. Otrzymał „Wojny Imghmaru” w prezencie od kupców z Immrith, położonego na Pustyni Pasneirińskiej. Przez trzy miesiące spędzone w interesach na terenach Dehianu — północno-zachodniego regionu państwa — nie przegrał żadnej partii gry. Pokonywał wszystkich, niezależnie z jak doświadczonym przeciwnikiem się mierzył. Wyjechał z Immrith niezwyciężony, żegnany niczym mistyczny bohater, w jednej ręce dzierżąc niezawodną broń Verhmarów — podpisany kontrakt handlowy — a w drugiej niepowtarzalny zestaw do gry w „Wojny Imghmaru”, wart połowę kwartalnych zysków z zawartej umowy. Teraz, bezradnie pochylając się nad planszą, wiedział, jak naiwny był.

Wygrywał, bo mu na to pozwalano.

Veiron przeklął swoją głupotę. Jak się tego nie domyślił? Dehian słynął z nadzwyczajnej gościnności, niezwykłej uprzejmości wobec odwiedzających ich przybyszy i wręcz przesadnego zaufania w stosunku do nieznajomych. Przy przestrzeganej od wieków tradycji przyjezdny na ich ziemiach po prostu nie mógł przegrać.

Veiron westchnął cierpiętniczo i posępnie zerknął na zadowolonego Merrana siedzącego naprzeciw niego. Czemu on nie był w połowie Dehiańczykiem? Może wtedy ze względu na pochodzenie czułby się zobowiązany, by przegrać. Uśmiechnął się ponuro. Prędzej uwierzyłby, że sam miał dehiańskie korzenie niźli jego starszy, ciemnowłosy brat.

Spojrzał na planszę. W pierwszej linii obrony został mu jedynie król, w drugiej cztery pionki — wszystkie niższej rangi. W grze miał osiem figur, pozostałe siedem już zbito. Veiron w zamyśleniu potarł twarz, omijając palcami opuchnięte po uderzeniu Dzięcioła miejsca. Starał się odepchnąć od siebie rozpraszające myśli, lecz świadomość wiszącej nad nad nim porażki — kolejnej — nie pozwalała mu się skupić i wzbudzała w nim gniew. Jeszcze zdołałby jakoś pogodzić się z klęską w „Wojnach Imghmaru”, gdyby trzy dni wcześniej Merran nie pokonał go w pojedynku. Drugi raz nie zniesie takiego upokorzenia.

— Ile jeszcze musisz wpatrywać się w tę planszę, zanim zrozumiesz, że przegrałeś? — odezwał się Merran, gdy bezsilność spowiła cieniem nieporadności całe oblicze jego brata. — Dobrze sobie radziłeś do momentu… rozłożenia pionków.

— Do rozpoczęcia gry?! — Wyprostował się gwałtownie, ugodzony słowami starszego Verhmara niczym ostrzem w plecy. Powątpiewająco zmarszczył brwi. — Nie brzmisz wiarygodnie, gdy od mojej decyzji zależy twoje zwycięstwo.

— Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego pionki podzielono na rangi, a ich siłę uzależniono od postaci? — Merran parsknął śmiechem, gdy brat lekceważąco wzruszył ramionami. Zdziwiłby się, gdyby otrzymał inną odpowiedzieć. — Powinieneś równomiernie rozłożyć figury, aby na każdej linii obrony mieć podobną sumę punktów. A ty co zrobiłeś?

Przegrałem — uświadomił sobie Veiron. Nie dlatego, że pozostało mu tak mało i do tego słabych pionków, lecz z uwagi na błędną taktykę i brak przeprowadzonych na drugą stronę figur. Aby wygrać musiałby przeprawić do sfery zamkowej przeciwnika pięć postaci, w tym dwie wyższej rangi, lecz przy ustawionej obronie Merrana i jego przewadze nie było to możliwe. Veiron przegrał — przegrał, zanim jeszcze zaczął grać.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now