Rozdział 20

560 22 19
                                    

- Plecy mnie bolą, nogi mnie bolą, wszystko mnie kurwa boli... - Żaliłam się Natce. Siedziałyśmy na tarasie i gapiłyśmy się na chłopaków w basenie, bo co innego mogłyśmy robić.

- Codziennie słyszę, że Cię coś boli. Ciąża jest okropna.

- No, wrzuć sobie 20 kilo na brzuch i maszeruj z tym od rana do nocy. A w nocy też jest lipa, bo ani się dobrze przekręcić, ani wygodnie ułożyć. Głównie mogę spać na plecach, a jak ten mały grubas mnie kopnie w pęcherz to ledwo nie sikam.

- Ja już Ci powiedziałam, że nie zamierzam być nigdy w ciąży. Jak będę chciała to sobie adoptuję.

- Na ten moment to zazdroszczę Ci tylko płaskiego brzucha, ale nie rozumu... - Przewróciłam na nią oczami.

- Na szczęście już bliżej niż dalej. A potem wszyscy będziemy skazani na słuchanie nocnego wycia przez kolejne parę lat...

- Nie przesadzaj, ja byłam grzeczna, ono też będzie. - Stwierdziłam pewnie. - Najwyżej zbudujemy jakąś komorę dźwiękoszczelną i go tam zamkniemy. - Zaśmiałyśmy się obie. - Poza tym masz jeszcze 3 tygodnie murowanego spokoju.

- A jak urodzi się wcześniej?

- To będziesz miała mniej czasu tego spokoju. - Zaśmiałam się. - Nie przesadzaj, dzieci nie mogą być aż tak okropne...

- Oj stara, zdziwiłabyś się... Kiedyś taki program był o niegrzecznych dzieciakach, naoglądałam się dużo i wiem czym są dzieci. Nie polecam.

- Wiem, też go oglądałam. Też nie chciałam mieć dzieci, w ogóle jak się dowiedziałam o ciąży, to chciałam usunąć, ale teraz to nawet się cieszę. Może też powinnaś sobie zrobić? Maluchowi przydałoby się towarzystwo...

- Psa mu kup. Albo sama sobie drugie zrób.

- Tak, z Michałem.

- A czemu nie? Też jest przystojny i wysoki, może będzie lepszym ojcem niż Wojtek, może nie spierdoli i Cię nie zostawi.

- Kurwa, proszę Cię, już tyle razy przerabiałyśmy ten temat... Jest mi po prostu przykro jak tak mówisz...

- Wiem, stara, ale dobrze wiesz, że ja tak to widzę i jestem szczera.

- Czekaj, ktoś do mnie dzwoni. - Wzięłam telefon. - Mamusia... - Przewróciłam oczami.

- To odbierz. - Wzruszyła ramionami popijając drineczka. Brakuje mi drineczków...

- Dzwoni na Messengerze na kamerce... Idę do siebie.

- Miłej zabawy.

Z trudem bujnęłam się z leżaka i niczym słoń, donośnie tupiąc, ruszyłam na górę, do siebie do pokoju.

- Hej mamuś. - Powiedziałam, jak odebrałam ten cholerny telefon, który dzwonił już 5ty raz.

- No hej, czemu nie odbierasz?!

- Bo szłam. Wiesz jak się chodzi w ciąży. Powoli....

Zaczęłyśmy rozmawiać tak o wszystkim i o niczym. Zapomniałam, że dzisiaj sobota, a co sobotę dzwonię do rodziców zdać raport z tego jak się czuję i co u mnie. Oni na szczęście nie pytali mnie co chwilę o Wojtka. Już przywykli, że zawsze odpowiadam, że go nie ma. Od taty na przykład dowiedziałam się, że rozmawiał z tatą Wojtka, wiedziałam, że mu pomaga w jakiś sposób, ale nie drążyłam, bo i tak by mi nikt nic nie powiedział. Żyje, jest gdzieś w świecie, walczy z tymi, którzy chcą go udupić i stara się do mnie wrócić. Tyle wiem.

- Ogólnie to nudy straszne tu są... Codziennie leżę na leżaczku i pluskam się w basenie. Jest chyba z milion stopni...

- Tylko na słońce nie wychodź.

- Mamo, jestem na pustyni. Tu cały czas jest słońce...

- A nosisz kapelusz?

- Tak, noszę.

- A teraz go nie miałaś.

- Bo siedziałam w cieniu...

- A kremujesz brzuch?

- Tak, mamo, kremuję...

Rozumiałam, że się martwiła, ale to wszystko mnie tak trochę bawiło, a jednocześnie męczyło.

- A weź tą kamerę tak dalej, chcę Cię całą zobaczyć.

Postawiłam telefon na szafce przy łóżku i trochę się oddaliłam.

- Widzisz wszystko?

- Tak, ale światło dziwnie tak pada, idź bliżej okna. - Westchnęłam ciężko, ale spełniłam prośbę rodzicielki.

Podeszłam do balkonu, odsunęłam rękę z telefonem jak najdalej od siebie.

- Teraz dobrze widzisz? Zobacz jaki duży. - Dotknęłam ręką brzucha. I to był błąd. Chociaż wiem, że to pewnie nie miało nic z tym wszystkim wspólnego, po prostu taką informację przyjęłam.

- Co się dzieje? - Spytała zatroskana mama.

- Nie wiem. Zrobiło mi się słabo. I chyba brzuch mnie zaczyna boleć...

- Jezu, dziecko, jedź do szpitala, na kiedy masz termin?!

- 3 tygodnie. - Siedziałam na podłodze, taka zdezorientowana. Nie wiedziałam co się dzieje. Poczułam jak robi mi się gorąco. I mokro. - Mamo, muszę kończyć. - Nie czekałam na odpowiedź, po prostu się rozłączyłam.

Boże. Jak to. Już?! Przecież jeszcze 3 tygodnie... Ja nie... Ja nie jestem gotowa... Jak to w ogóle co ja mam robić... Siedziałam tak na podłodze, a wokoło robiła się coraz większa plama. Dostałam pierwszych skurczy. Takie na prawdę delikatne. Ręce zaczęły mi się trząść. Gdzie ja mam telefon? A, no tak. W ręce. Zadzwoniłam do mojego lekarza prowadzącego.

- Dzień dobry. Chyba rodzę. - Wypaliłam po polsku.

- Słucham? - Powiedział po angielsku. No tak. to nie ten kraj. Przestawiłam się już na angielski.

- Co się dzieje?

- Wszędzie pełno wody i brzuch mnie boli...

- Jestem teraz daleko... Najwcześniej  mogę być za kilka godzin... Postaram się zrobić co mogę... Przepraszam, mogę kogoś wysłać...

- Nie, spoko, zaczekam. - Rozłączyłam się.

Serio?! Zaczekam?! Ta woda to mi chyba z mózgu wypłynęła. O Boże... Jak to boli...




***************

Wolicie Michała z Emilką, czy żeby Wojtek wrócił? :P

Wycieczka 2Where stories live. Discover now