Michael *-*

3 0 0
                                    

Byłam w jakimś sklepie z mamą i pracował tam jakiś blondyn i był ładny i wgl.

Mama była nawet zdziwiona, że nie znając go umiem rozmawiać z nim tak normalnie i nie mówię cicho.

Na następny dzień przyszłam tam ale go nie było to czekałam do wieczora aż przyjdzie.

Jak już miałam iść do domu to spytałam ile osób tam pracuje. Powiedział, że pięć. On, jego siostra, jego mama, jego brat i jego babcia. I ogólnie każdy pracował tam w jakichś tam godzinach i on pracował zaraz po babci wieczorem.

I tak sobie do niego chodziłam codziennie i gadałam.

Później całkiem na inne tory zszedł ten wątek.

Siedziałam z bratem na klatce schodowej i rysowałam.

Nagle spojrzałam na jego rysunek i to co rysował (jakieś kolorowe kulkowe potworki) zmieniło się w czarne krzyże (nawet nie odwrócone).

No i taki zawał i patrzę na swoje nogi i takie same krzyże też zaczynają się na nich pojawiać.

Wybiegam z domu z Eciem i nagle okazuje się, że jestem w domu rodzinnym.

Tata pyta gdzie idziemy to mówię, że się przejść.

Wybiegamy za furtkę i biegniemy jak najdalej przed siebie.

Zatrzymujemy się, bo przecież w drugą stronę jest plebania i możemy pobiec do księdza, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiliśmy.

Wyciągnęłam telefon i chciałam do księdza zadzwonić ale coś się popsuło i nie mogłam.

Biegniemy dalej. Jesteśmy już na granicy lasu.

Dzwoni do mnie dziwny numer z kierunkowym +30 to odbieram.

Na początku nic nie słyszę, a później tylko westchnięcie i ta osoba się rozłącza zanim ja to zdążyłam zrobić.

Idziemy dalej. Brat już nie jest moim bratem i zamiast jego jest jakiś brązowowłosy chłopak, którego nawet nie znałam ale podobno był to jakiś mój przyjaciel.

Nie odzywał się w ogóle i tylko myślał. Szedł bardzo wolno aż się zatrzymał.

Ja na niego patrzę, a ten próbuje się pociąć tępymi nożyczkami.

Próbuję mu je zabrać, ale jest to trudne, bo jest bardzo silny.

Wyciąga ostre szczypce i próbuje wbić je sobie w serce.

Wyrzuciłam tamte nożyczki i próbuję zabrać szczypce to wziął wiertarkę i próbował przewiercić swoją głowę od spodu (zaczynając od spodu szczęki, nie).

Ja nie umiem go powstrzymać.

Szarpię się z nim i szarpię i próbuję zadzwonić na policję. Zanim ktoś się odezwał to chwilę poczekałam.

Musiałam też czekać sporo zanim ktoś odebrał, już się bałam, że to kolejny raz gdy nie odbiorą (możliwe, że wzięło się to z tego, że w innych snach policja rzadko odbierała).

Oczywiście zaczynam wrzeszczeć, że mój przyjaciel chce się zabić i dzieją się dziwne rzeczy i ktoś dzwonił. I nagle przejeżdża jakiś samochód.

W środku siedzi kilka osób, a na dachu jedna albo dwie.

Jest tam jakiś ekran i jest na nim puszczona smutny odcinek Fineasza i Ferba.

Były tam jeszcze dwie postacie z innej bajki ale zapomniałam jakiej.

Było to, że jadą samochodem albo lecą małym samolotem i chcą uratować ojca Fineasza i Ferba, który leci jakimś samolotem.

I jak już wymyślili co zrobić - za oknem widać było wybuch i części tamtego samolotu.

W radiu słychać było krzyk ich taty.

Wszyscy zaczęli płakać i popełnili samobójstwo albo powodując wypadek albo rozbijając się o ziemię (nie umiałam nadal wywnioskować czy są w aucie czy samolocie).

Spojrzałam na przyjaciela, a ten był już martwy.

Auto odjechało, a ja zaczęłam za nim biec wrzeszcząc do policjanta co się wydarzyło.

Samochód jednak był za szybki. Ludzie w nim się śmiali.

Obejrzałam się do tyłu, a tam stał jakiś facet z nożem. Nie widziałam jego twarzy, bo zasłaniał ją jakby kapelusz.

Zaczął mówić coś o satanistach, ofiarach i szatanie. Ja płaczę, bo zapewne zaraz mnie zabije.

Dalej mówię wszystko policjantom. Ten się na mnie rzuca z nożem. Ja próbuję walczyć ale wbił mi nóż w brzuch.

Oczywiście dalej mówię o wszystkim policji.

Telefon wypadł mi z ręki, a ja zdechłam upadając na ziemię.

Koleś tak dramatycznie podchodzi do telefonu i mówi, żeby wzięli jeszcze worek na zwłoki i rozwalił telefon nogą. (Zapomniałam wspomnieć, że wcześniej mówiłam policji gdzie się znajduję aby mogli mnie znaleźć).

Słychać syreny. Koleś zdezorientowany ucieka.

Budzę się w szpitalu. Okazuje się, że byłam w śpiączce dziesięć dni, a mój przyjaciel przeżył, bo tak naprawdę się nie zabił tylko zanim to zrobił to zdążyłam go ogłuszyć i nic mu się nie stało.

Podobno próbowali odprawiać egzorcyzmy, ale nie dało rady. Ksiądz nie umiał stwierdzić czy to dlatego, że nie byłam opętana czy dlatego, że już nie da się mnie uratować.

Później stwierdzili, że utknął we mnie sam szatan i nie umie debil wyjść, nie. Dlatego chciał abym się zabiła ale ja takie lol nie to wysłał na mnie jakąś sektę.

Ale to tylko jakaś tam ich głupia teoria spiskowa była.

I kto oczywiście oprócz mojej rodziny stał nad moim łóżkiem?

Blondynek!

Okazało się, za martwił się najbardziej ze wszystkich <3 To było takie urocze.

No i w sumie koniec snu. Wróciłam do domu z trochę chyba za dużą raną na brzuchu. Happy End

Tak, tym blondynkiem jest właśnie Michael. Sądzę, że przez cały ten sen wspierał mnie duchowo chociaż tak naprawdę nie było go przy mnie. Po prostu to czułam, ok?

Alec's DreamWorldWhere stories live. Discover now